Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Do zobaczenia w zaświatach 0

Rozpustność budowania obrazu, estetyka i estyma Paolo Sorrentino, połączona z ekscentrycznym poczuciem humoru Wesa Andersona oraz dbaniem o detal Xaviera Dolana? Taki artystyczny trójkącik wwierca nam się w głowę podczas seansu Do zobaczenia w zaświatach. Na zasadzie kompozycji szkatułkowej, opowiadania opowieści dostajemy ciężką historię życia weteranów wojennych, podaną finezyjnie, czasami aż zbyt lekko i bez drążenia. Jednak fantazja i czarny humor sprawiają, że potrafimy połowicznie wybaczyć luki i niepotrzebne rozpraszające strukturę wątki.

Historia rozpoczyna się w okopach, podczas I wojny światowej. Jeden z głównych bohaterów tej przebogatej historii, Edouard Péricourt maluje nawet, kiedy nad głową latają kule i w każdej chwili może zginąć. Przerywa swoje artystyczne fantasmagorie w żołnierskim stroju, by uratować życie Albertowi Maillardowi. Dla Alberta zostaje bohaterem, dla świata – potworem o nieodwracalnie uszkodzonej twarzy. Wojna się kończy, jednak dla walczących na niej, niezależnie od tego czy ich rany są widoczne czy nie, długo będzie jeszcze trwała w głowach.

I o tym mógłby być ten film i w dużym stopniu jest, ale trochę się rozprasza czymś innym. Bardzo innowacyjne podejście obiera Albert Dupontel, żeby opowiedzieć o życiu po wojnie i jak wielu z jej uczestników z powodu traum cieszy się z przeżycia umiarkowanie… to przerażające i porażające. Tutaj pokazane jest na przykładzie artysty, który zakłada maskę, zasłania widoczny dowód krzywdy jaką wyrządził mu jego kraj, wysyłając go na wojnę. Film tym sposobem metaforycznie i symbolicznie krytykuje i poważnie zastanawia się nad sensem oddawania życia za ojczyznę i bezsensem wojny. Przemyślenia może nierewolucyjne w kinie, ale metody ich ekspresji z pewnością.

Do zobaczenia w zaświatach od początku w gorzko-słodkim groteskowym sznycie prowadzi polemikę ze śmiercią – pokazuje jak dla ludzi, którzy czuli jej oddech na karku nieustannie jest już nieprzerażająca. Zaświaty, inny świat, nie śmierć – słowa dobrane nieprzypadkowo. Wśród feerii barw, kolorów i artystycznego filtru, który determinuje nasz bohater tworząc nowe maski, prowadzony jest swoisty danse macabre. Zabawy tutaj nie brakuje, dzikich tańców, świętowania, w których tle słychać jednak zawodzenie śmierci. Ta strategia przedstawienia – oniryczna, balansująca na granicy światów, umyślnie upiększająca rzeczywistość, jak Grand Budapest Hotel w czasach nadchodzącego nazizmu, jest zachwycająca. Powojenna Francja jest przepełniona ludźmi – duchami, walczącymi o przetrwaniu kraju, w którym teraz nie chcą żyć albo jest im ciężko na tyle, że zawsze mają morfinę przy sobie.

Film nie oszczędza się na poziomie wizualnym – szybki montaż, fantazyjna kamera oraz przestrzeń, a na dodatek cały czas ta poetycka, nadrealna posypka, gdzie trzech wykolejeńców – bohater niczym Człowiek Słoń, jego kompan, który czuje się wyrzutkiem i dziewczyna, której wojna zabrała rodziców. Są odcedzeni od prawdziwego świata, który tak naprawdę uratowali albo ich skrzywdził i nie zamierza przeprosić. I mimo że ludzie nie dziwią się na ich widok, jak w przypadku uszkodzonego fizycznie Edouardo (doskonale zagranego przez Nahuela Péreza Biscayarta, któremu nie przeszkadza w byciu charakterystycznym zniekształcony głos czy ograniczenia grania twarzą) nie są nagradzani, odznaczani, uprzywilejowani. Kraj pamiętał o nich do momentu, kiedy ich potrzebował do walki za ojczyznę. Teraz wolna ojczyzna zapomniała powiedzieć: dziękuję. Niestety w filmie, mimo wyczuwalnych intencji i rozpoczęcia o tym dyskusji, temat wydaje się nie być wyczerpująco wydrążony. Jak gdyby to „jak” wygrało w filmie z „o czym”. Pojawia się w produkcji też kilka wątków, które wydają się być w fabule niepotrzebnymi wtrąceniami, zbyt prostymi jak na taką precyzję budowy.

Do zobaczenia w zaświatach to film, którego konstrukcja powoduje, że czujemy, jak gdyby odbywał się już w tytułowych zaświatach. Powojenna Francja wybucha energią i radością, ale w tej celebracji zapomina o tych, którzy im te świętowanie wolności wywalczyli. Można było zatopić się w to głębiej, jednak mimo kilku skrótów i niepotrzebnych wtrąceń fabularnych i tak my się zatapiamy. Do zobaczenia w zaświatach zdecydowanie do zobaczenia!

7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…