Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

RECENZJA: Mowgli - Legenda dżungli [NETFLIX] 1

Kolejna interpretacja „Księgi dżungli” trafia na małe ekrany, starając się wzbudzić ciekawość odbiorcy oryginalnym podejściem do spopularyzowanego pierwowzoru. Mowgli: Legenda dżungli jest zadziwiająco poważny – wręcz brutalny – w podjętej konwencji (chociaż udaje mu się popełnić po drodze kilka slapstickowych wpadek). Niestety, niemal od pierwszych scen wiadomo, dlaczego Warner Bros. z Andym Serkisem na pokładzie zdecydowała się przenieść film z sal multipleksów na platformę Netflix.

Najpierw Mowgli został odroczony ze względu na premierę aktorskiej Księgi dżungli Walta Disneya w 2016 roku. Konkurencyjne widowisko przyciągnęło rzesze widzów przed ekrany kin i zarobiło w sumie 966 miliona dolarów na całym świecie. Ostatecznie film zgarnął Oscara w kategorii najlepszych efektów specjalnych. Data premiery Legendy dżungli – wtedy jeszcze znanej w Polsce jako Chłopiec z dżungli – została przesunięta na 19 października 2018 roku. Później Warner Bros. zdecydowała się zupełnie wycofać Mowgliego z obiegu kinowego. Powód wydaje się czytelny niemal od pierwszych scen filmu: prezentowana historia nie zaciekawiłaby nikogo, kto kilka lat temu widział disneyowską interpretację „Księgi dżungli”, dodatkowo nawiązującą do popularnej animacji z 1967 roku. Zwłaszcza, że nowe widowisko nie posiada zbyt wiele innowacyjnych – czy chociażby: oryginalnych – cech względem konkurencji.

Przede wszystkim Legenda dżungli jest bardzo poważna – wręcz przytłaczająca – w obranej konwencji. Twórcy wprost mówią o śmierci, prezentują poniżenie różnych gatunków (ras) oraz portretują przemoc wobec zwierząt. Ta ostatnia cecha zostaje usprawiedliwiona dopiero w satysfakcjonującej, drugiej części filmu, gdy obok zachowania Mowgliego (który rani aby przeżyć) zostaje przedstawiona postać kłusownika (zabija z własnej woli). W latach 90. XX wieku podobna stylistyka zdobyłaby uznanie wśród młodszej części widowni, choć sceptycy nawet wtedy uznaliby ją za zbyt edgy. Dziś wywołuje ona minimalne wrażenie. Film realizowany był w latach, gdy Warner Bros. z niewiadomych przyczyn obrał sobie za cel produkcję skrajnie poważnych i patetycznych blockbusterów. W ten sposób na ekranach kin zadebiutował m.in. Batman V Superman. Widowisko spotkało się z falą krytyki – wszystko przez dosadny mrok, spływający w potokach deszczu po superbohaterskich pelerynach. Oczywiście, o ile powagę kinowego uniwersum DC można tłumaczyć sukcesem równie stonowanej trylogii Mrocznego Rycerza, tak konwencja Mowgliego właściwie frasuje swoją dosadnością. To prawdopodobnie najbrutalniejszy blockbuster PG-13. Z drugiej strony ciemne kadry oraz mroczne lokacje (jak swoista Sodoma i Gomora z domieszką Inferno w królestwie małp) kontrastują z nieudolnym slapstickiem wybrzmiewającym z kilku scen.

Mimo wszystko przyznam, że całokształt wypada spójnej, niż w konkurencyjnej Księdze dżungli, gdzie (pseudo)realistyczna stylistyka rozbita została m.in. fragmentami ze śpiewającym królem Louiem. Czy warto porównywać ze sobą oba filmy? Owszem, zwłaszcza że posiadają wiele wspólnych elementów. Podobnie jak w przypadku widowiska Disneya, także tutaj głosy wyróżniających się zwierząt podłożone zostają przez pierwszoligowych aktorów (Benedict Cumberbatch, Cate Blanchett, Christian Bale), zaś ich sylwetki animowano w technologii motion pictures. Zresztą: polska obsada dubbingowa również nie wzbudza kompleksów – pojawiają się w niej m.in. Zbigniew Zamachowski, Agata Kulesza oraz Jerzy Stuhr. Aktorzy, których twarze zobaczymy w Mowglim, nie budzą zastrzeżeń. Wcielający się w tytułowego chłopca Rohan Chand wypada charakterystyczne, chociaż miał trudniejsze zadanie od swojego kolegi po fachu z Księgi dżungli. Tam postać oparta została na animacji z 1967 – tutaj wychowanek dżungli został zbudowany od podstaw.

Wrażenie robi droga, którą pokonuje Mowgli na przestrzeni Legendy dżungli. Ciekawe, że wysokobudżetowe widowiska coraz częściej sięgają po utarte teksty kultury, uwspółcześniając je pod kątem politycznych kontekstów. Podobne działanie mogliśmy zobaczyć w obecnym na ekranach kin Robin Hoodzie: Początek. Podobnie sprawa wygląda w Legendzie dżungli. Poznajemy Mowgliego jako brzydkie kaczątko stada wilków, borykającego się z kryzysem tożsamości. Reprezentując dwa światy (zwierząt i ludzi), chłopiec wydaje się rozdarty – zagubiony w populistycznym dualizmie własnej egzystencji. Z kolei polityczny przytyk znajduje swoje historyczne uzasadnienie w postaci despotycznego tygrysa Shere Khana – dyktatora i cenzora. Pod jego władzą dżungla przeżywa swoisty holocaust, który Mowgli odczuje na własnej skórze. Taka charakteryzacja tygrysa pojawiła się już w widowisku Disneya – tutaj powraca ze zdwojoną siłą. Z drugiej strony Serkis kieruje polityczny przytyk również w stronę kolonialnych struktur dawnych Indii. Ich uosobienie można odnaleźć w postaci kłusownika. Co ciekawe, twórca odwraca w ten sposób wydźwięk literackiego pierwowzoru. Tam finalny hołd zwierząt oraz ich posłuszeństwo względem ludzi było symbolicznym poddaniem się Imperium Brytyjskiemu. Mowgli natomiast z czasem staje się rewolucjonistą małpiego gaju; odważnym stróżem, broniącym prawa dżungli. Niczym najwięksi buntownicy w kulturze, przeciwstawia się funkcjonującym systemom – dosłownie z nim walczy.

Superlatywy idą w parze z błędami: narracja wymagała nieco większego dopracowania ze strony debiutującej scenarzystki, Callie Kloves, zaś efekty specjalne wypadają mało przekonująco. Zwłaszcza zwierzęta – zarówno te na pierwszym, jak i na drugim planie – wypadają niczym gorsze animacje pokroju Zakochanego wilczka. Zielone płótno, na tle którego wzniesiona została cyfrowa dżungla, prezentuje się nieprzekonująco, wybijając z immersji w świecie przedstawionym. Dobrze zatem, że twórcy nie zmuszają widzów do seansu na dużym ekranie – tam (wizualnie) film poradziłby sobie znacznie gorzej.

Czy warto sięgnąć po tytuł? W ogólnym rozrachunku film wybija się pośród innych produkcji pełnometrażowych, trafiających na platformę streamnigową z sygnaturą Netflix Original. Gdyby jednak dystrybucja Mowgliego skupiła się na multipleksach, całość wypadłaby poniżej ustandaryzowanej przeciętności (tylko dopełniając blockbusterowy ugór 2018 roku). Warto przeczekać seans dla ostatnich scen – takiego finału nie powstydziłoby się żadne widowisko. Jest emocjonalny i doprawiony szczyptą patosu – posiada drapieżny wstęp oraz imponująca cisza pod koniec starcia. Chapeau bas! Można poczuć ciarki! Niestety, nie można powiedzieć tego samego o pozostałej części filmu. Tym razem z „Księgi dżungli” wypadają kartki, czarny atrament się rozmywa, zaś twórcy z bólem serca przyznają, że nie trzeba było przepisywać oryginału z myślą o zbuntowanej widowni.

Moja ocena: 6/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…