Recenzja: Sny wędrownych ptaków 0
Historia z mocnym powiewem metafizyki, nostalgii, poetycka wymiennie ze stojącym na solidnych nogach gatunkiem gangsterskim. Do tego szept postkolonializmu zamieniający się w głośny huk potłuczonej tradycji i gnicie na naszych oczach nieodwracalnego, nie do powtórzenia świata. Ta niesamowicie zwinnie opowiedziana, nieobojętna, zatopiona w pewnej duchowości i jednocześnie pokazująca przewagę nad wszystkim ludzkich instynktów historia nosi nazwę Sny wędrownych ptaków.
Trafiamy do Kolumbii końca lat 60. Jedno z miejsc, gdzie zasady i relacje między ludźmi nie reguluje prawo, a oni sami i pewne wartości nie wysychają mimo jałowej ziemi. Nasz bohater Rapayet zakochuje się podczas rytuału charakterystycznego dla plemienia Indian Wayuu w Zaidzie. Jednak to nie wystarczy. Musi zdobyć odpowiednią ilość pieniędzy, gdyż taki warunek postawiła jej matka. Kobiety tutaj nie chowają się pod spódnicą i nie można powiedzieć niezależnie od ewoluującej sytuacji, że to miejsce dla samotnych wilków. Wilczyce również tutaj są obecne. Rapayet ma okazję zdobyć szybko gotówkę wchodząc w kontakt z „gringo” – amerykańskimi hipisami, którzy są zainteresowani marihuaną. W interesie i decyzjach towarzyszy naszemu bohaterowi jego przyjaciel Moses, którego impulsywność oraz brak zasad mocno zdeterminuje sytuacje. Moses nie liczy się z nikim i z niczym. Chce mieć pieniądze, władzę i być samcem alfa. Skłóca tym samym plemię i podejmuje się czynów karygodnych, które wcześniej nie miały miejsca. Degrengolada nastąpi bardzo szybko w świecie, który nas otacza.
To trudna i zachwycająca przypowieść. Poruszający i przeszywający jest upadek pewnego świata i nasze uczestnictwo w tej destrukcji od początku. Jak wszystko się dezaktualizuje. Współodczuwamy z bohaterami dezorientacje i niepewność wiążącą się ze zmianami. Zasady, które miały dzień wcześniej znaczenie chwilę później uleciały wraz z kolejnym istnieniem. Instynkty ludzkie zaczynają dominować nad regułami. Te ewoluują nieustannie bez znaków przystankowych i jesteśmy świadkami nie tylko śmierci na skale niemalże greckiej tragedii ludzi, ale i ducha. Tradycja również znajdzie się w pewnym czasie kilka metrów pod ziemią. To kino minimalistycznie, ale wymownie pokazujące konsekwencje zaproszenia postkolonializmu na swoją ziemię. Gringo odpalili lont, ale bombę zniszczenia pewnej kultury zdetonowali ludzie w niej żyjący. Ta karuzela nie ma końca, a nawet wiedząc kiedy nastąpi nie towarzyszy nam lżejszy oddech. Kiedy się zatrzyma? Kiedy pewien świat wyda ostatnie tchnienie. To dzieło tragiczne, okrutne, a jednocześnie wymiennie piękne i z doskonale odczuwalnym odorem ciała przeszłości rozkładającego się na naszych oczach.
Krew zalewa i zatapia wyjątkowy i niepowtarzalny krajobraz. Nie musi dosłownie, z wielką ekspresją, ale siła uderzenia tkwi w tym, jak zemsta zastąpiła wszystko co było przy poprzednim wschodzie słońca. Największym zagrożeniem dla człowieka jest drugi człowiek lub on sam.
Sny wędrownych ptaków to kino bardzo konkretne w przekazie, ale nie czołobitne. Pokazujące na kilku poziomach straty – wartości, społeczności, kulturowe. Ostatni ptak w pewnym momencie przestanie wędrować i opowiadać historię. Hipnotyzujące i ekscytujące, a z drugiej strony niełaskawe dla człowieka, odkrywające jego naturę. A wszystko wśród, tak pięknej właśnie… natury. Mocno myśląca głowa i bijące serce, nie można dać historii więcej.
Ocena: 8/10
Komentarze 0