Recenzja: Vice 1
Egoizm, egocentryzm i wszystko co z „ego” związane to najczęstszy gość świata polityki. Opowiadanie o tym jest wyważaniem otwartych drzwi. Nie trzeba było czekać na serial House of Cards, żeby mieć szansę zajrzeć za kotarę obalającą jakiekolwiek misyjne intencje wśród ludzi, którzy rządzą. Parszywość połączoną z satyrą, test białej rękawiczki w środowisku, należał do filmu Zapętleni, który był kumulacją wszystkiego szczerego, co zostało pokazane w brytyjskim serialu The Thick of It. Dlatego Vice nie wyróżnia się na poziomie odkrywania nowych lądów. Mimo tego doskonale, z żywiołem, rockową i bezwzględną narracją tworzy nie tylko pamflet na mechanizmy rządzące ludźmi w polityce, ale też jest w doskonałej formie, kiedy igra z konwencjami filmowymi i rozbudza widza z letargu.

Po świecie jednej z najbardziej tajemniczych postaci amerykańskiej polityki, który dotarł różnymi metodami do stanowiska wiceprezydenta, oprowadza nas totalnie randomowa postać. To jedna z wielu kpin i żonglerki, która będzie miała miejsce w filmie – zwykły śmiertelnik, obywatel USA, który nie ma wcale żadnych wtyk. Ponosi jednak wszelkie konsekwencje działań polityków. To jego podstawią nam twórcy jako opowiadacza. Dla zgrywy, ale też wpisania się w refleksję manipulowania obywatelem lub właśnie… widzem. Ile jest prawdy w manewrach politycznych Dicka Cheneya, który w pewnym momencie swojego życia ze zjadacza chleba zmienił się w pożeracza najsłabszych w stadzie politycznym, rosnąc w siłę i docierając dzięki tajemniczej, ale zręcznej grze do stanowiska wiceprezydenta? To nie jest najistotniejsze. Jest on reprezentantem środowiska pokruszonych całkowicie kręgosłupów moralnych. To Houdini polityki amerykańskiej, który odwracał się na lewo i prawo tylko wtedy, kiedy chodziło o jego interesy. Jego gra o tron oraz budowanie własnej wartości działo się na tak wielką skalę za czasów panowania Georga W.Busha, że skutki tego nie tylko kraj, ale i świat doświadcza do dzisiaj.
Film jak cień podąża za Dickiem Cheneyem (on sam jest cieniem długo w polityce), jednak ma bardzo wygimnastykowaną szyję i obserwuje najróżniejsze ludzkie instynkty. Na tym poziomie to pokrewne z nadciśnieniowym nastrojem poprzedniego filmu Adama McKaya Big Short, łamaniem czwartej ściany i anarchistycznymi metodami, dzieło całkowicie satysfakcjonujące. Doskonale penetruje ten cyrk i pokazuje paluszkiem bezpośrednio brudy w Białym Domu.
Vice jest zrobiony ze sporą fantazją. Niczym miotacz płomieni bawi się tematem, jak politycy bawią się światem z brakiem poczucia jakiejkolwiek odpowiedzialności. Niezależnie od stawki. Doskonale ilustruje to scena podrzucanej piłki przedstawiająca kulę ziemską przez prezydenta Busha nawiązująca doskonale do kultowej sceny podrzucania globusa przez Hynkiela w filmie Dyktator. Doskonale od pewnych inscenizacji, metafor obrazem, zahaczając po filozofię władzy, poważniejąc, a za chwilę uderzając nas siarczyście gromkim i gorzkim śmiechem film opowiada o zasiekach jakie stawia demokracja i jakim szkodnikiem jest demagogia. Do tego niby plądrując prywatność Dicka Cheneya mamy tak naprawdę kompleksowe i szczegółowe badania społeczeństwa, o którym mówi wiele wybrany przez nich przedstawiciel, czyli tutaj bezceremonialnie i jednoznacznie, karykaturalnie i przerażająco wiarygodnie nakreślony George W.Bush. Chciałoby się wierzyć, że to kpina. Nie, to potężna dawka prawdy. W formie przewrotnie lekkiej i niezobowiązującej. Dlatego Vice jest zaproszeniem do zabawy, ale z ryzykiem potężnego kaca pod tytułem świadomość.
Film się trochę popisuje, jest chwilami nadmiernie naszprycowany i chełpi się swoją wiedzą oraz sprytem. To cechy bohaterów filmu, ale niespecjalnie działają na korzyść, kiedy podziela je produkcja. W pewnym momencie cios wielokrotnie powtarzany traci na sile, a szok zostaje oswojony przy jego pewnym nadmiarze. Niezależnie od momentów, kiedy film zaczyna się kręcić w kółko, wykręcił gąbkę ze wszystkich nieczystości, a wręcz ją rozszarpał i zaprowadził nas z energią w niekrzepiące miejsca, jest wyrazisty przede wszystkim w stylizacji, ale nie tylko. Do tego mamy świetne szyderstwo z gatunków filmowych.
Vice mieni się od rozwiązań, co czasami jest irytującym nadmiarem. Jednak też z innych powodów nie da się tego filmu nie zauważyć. Zdeterminowanie kończy ten teatr masek, rozbiera wszystko do naga i nie polemizuje z prawdą. Świetny utwór demaskujący, nawet jeżeli zachwyca sposób, a melodię tez zawartych już potrafimy zanucić. Vice też, a może przede wszystkim tworzy naprawdę ekscentryczną biografię „wyjątkowego” człowieka. Triumfuje nad ludzkim rozsądkiem. Nie ma nic bardziej ponętnego dla człowieka nad wolność sumienia, ale też nie ma nic bardziej męczącego. Ostra amunicja z konkretnym celem.
Ocena: 7,5
Komentarze 0