Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Heavy Trip 0

Przekorne, nieuznające świętości kino igrające sobie ze stereotypami i mentalnością raz zgrabniej, raz bardziej bezpośrednio. Heavy Trip to rzeczywiście prawdziwy trip bez pasów bezpieczeństwa ignorujący znaki drogowe. Poprzez kilka form komediowych od prostego i bardzo czytelnego slapsticku, po łotrzykowskie i niepoprawne żarty zadziera świadomie z mentalnością Skandynawii, subkulturą metalową, a nawet gatunkami filmowymi. Można to potraktować jako jeden wielki absurd i czerpać dziką frajdę z tej nieokrzesanej historii, ale filmowi jednak czasami zależy i się udaje przeforsować trochę refleksji. Nie jest to kino wagi ciężkiej z pewnością.

Przyglądamy się raczkującemu niezgrabnie zespołowi heavy metalowemu. Zresztą, garażowe próby od 12 lat chłopaków, którzy nie mają odwagi z różnych powodów wychylić się dalej, nie upoważniają do brania ich na poważnie. Po próbach mama jednego z muzyków woła resztę na domowy obiadek, inny wraca do domu na rowerze i kupuje kwiaty dla pacjentów, którym pomaga się opiekować w lokalnym szpitalu psychiatrycznym. Kolejny sprzedaje płyty w sklepie muzycznym i próbuje fanów poszukujących Justina Biebera namówić do muzyki nagrywanej podczas zabijania kozy. Perkusista jest klejem ich zespołu. Ze swoimi wariactwami i dziarskością on jako jedyny wyobraża ich sobie jako muzyków na scenie, a nie chłopców, którzy nieustannie będą walczyć z prowincjonalnymi, obraźliwymi określeniami rzucanymi w ich stronę i z brakiem akceptacji, bo odstają od pejzażu lokalnej społeczności.

Takich zaprzeczeń wyobrażeniom metalowców jako satanistów, którzy w wolnych chwilach odprawiają rytuały ku chwale Lucyfera i popijają krew jest więcej. Nagle nadchodzi moment, kiedy szansa na pójście krok dalej w ich „karierze”, a właściwie prawdziwe jej rozpoczęcie pojawia się na horyzoncie. Oczywiście plotka o potencjalnym koncercie na festiwalu w Norwegii rozchodzi się w ich małym miasteczku szybciej, niż oni przygotują swój pierwszy, własny kawałek albo wymyślą nazwę zespołu.

Heavy Trip to niecenzurująca się komedia omyłek, skacząca bardzo daleko i wysoko, nie zawsze z telemarkiem. Jedne żarty są bardzo bezpośrednie i przewidywalne oraz mają charakter z filmów Ace Ventura, czy Głupi i Głupszy albo Straszny Film, a niektóre są jednak bardziej zmyślne i wykombinowane oraz niosą ciekawe myśli. Raz jest przaśny nastrój, raz zgrabnie i celnie. Prócz odważnego śmiechu z muzyki metalowej jest też druga strona barykady potraktowana z kpiną – jak łatwo poddajemy się z braku wiedzy, strachu przed czymś innym, oporem przed poznaniem, jakimś uprzedzeniom. Kolejną rzeczą krytycznie potraktowaną metodą totalnie nonsensownej, w dobrym znaczeniu tego słowa, komedii jest Skandynawia. Pokazanie przejaskrawień dbałości o bezpieczeństwo państwa i życia mitologią, przeszłością, przeróżnymi wyobrażeniami mającymi silne miejsce w ich kulturze – elfy, olbrzymy, trolle, karły, wikingowie. To wszystko przetacza się w tej historii z ogromnym dystansem podchodząc do specyfiki nordyckiej mitologii. Też wtrąca się tutaj chichot z kina o dojrzewaniu i dorastaniu. Do tego mamy jeszcze zgrywę ekstremalną z pojęcia legendy. Jak przypadkowo można nią współcześnie zostać, nie mając tego świadomości, dokonując szczeniackich wybryków zaimponować poważnym muzykom. Niezbadane są wyroki… w tym przypadku z pewnością nieboskie.

Prawdziwymi mistrzami życia są Ci, którzy potrafią śmiać się z siebie. To z pewnością udaje się osiągnąć twórcom Heavy Trip. Humor ten jednak czasami dosadny i oczywisty staje się przez to nużący i wtórny. Jednak w ostatecznym rozrachunku to niereformowalne kino drogi jest bardzo niekonwencjonalne. Z pewnością ten film jest oryginalnym festiwalem przydatnego w życiu dystansu.

Ocena: 6/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…