Ta wielomilionowa superprodukcja, na którą platforma Netflix wyłożyła pieniądze to zlepek wszystkiego najgorszego, co w kinie Zacka Snydera można uświadczyć. 2
Z okazji świąt Bożego Narodzenia Zack Snyder podarował swoim fanom (i nie tylko) filmową rózgę w postaci filmu Rebel Moon - część 1: Dziecko ognia. Ta wielomilionowa superprodukcja, na którą platforma Netflix wyłożyła pieniądze to zlepek wszystkiego najgorszego, co w kinie Zacka Snydera można uświadczyć.
Gdzieś na krańcu galaktyki istnieje kolonia, w której tamtejsi tubylcy wiodą spokojne życie przy uprawie roli. Niestety ten spokój zostaje zakłócony, kiedy to na horyzoncie pojawia się wielki kosmiczny statek despotycznego Regenta Balisariusa, który chce aby większość plonów została przekazana jego armii. Oczywiście z tego też powodu rozpoczyna się konflikt, do którego dołącza tajemnicza kobieta o imieniu Kora, mieszkająca od jakiegoś czasu w owej kolonii. Kora wyrusza w podróż po sąsiednich planetach w poszukiwaniu rebeliantów mogących pomóc w walce z imperialnym wrogiem.
Oglądając Rebel Moon - część 1: Dziecko ognia nie można nie odnieść wrażenia, że jest to kino bardzo mocno inspirowane serią "Gwiezdne wojny". Zresztą nie jest też tajemnicą, że Zack Snyder był przymierzany do zrealizowania filmu osadzonego w tym uniwersum i to właśnie jego najnowsze dziełko miało być tym filmem. Finalnie jednak projekt upadł, a sam Snyder znalazł nowy dom dla swojego filmowego dziecka. Nie mniej jednak w trakcie seansu będziecie mieli szansę doświadczyć kilku momentów deja vu - scena w kantynie czy wyłaniający się wielki kosmiczny statek na horyzoncie to sceny, które spokojnie mogłyby należeć do gwiezdnego uniwersum George'a Lucasa.
Niestety film Zacka Snydera nie jest dobry. Reżyser skupia się bardziej nad formą swojego widowiska, zostawiając przy tym jego treść gdzieś daleko, co bardzo mocno przekłada się później na jakość samego dzieła i przyjemność jego oglądania. Problemem jest również to, że sama wizualna otoczka Rebel Moon nie porywa - niekiedy mamy wręcz wrażenie oglądania przerywników filmowych z gier wideo. Do tego dochodzi wszechobecne slow-motion, którym Snyder raczy nas kiedy tylko może. Forma tego filmu jest tak męcząca dla oczu, że w trakcie seansu można się zacząć zastanawiać co jest bardziej nudne - fabuła, a może jednak strona wizualna?
Zack Snyder stara się wepchnąć nam wszystko, co tylko może w swoim filmie, począwszy od motywu znanego doskonale z filmu Akiry Kurosawy, Siedmiu samurajów. Niestety jego gwiezdny western jest jedną z najgorszych podróbek japońskiego mistrza, jakie powstały i (prawdopodobnie) hasło, którym się kierował czyli "więcej, mocniej" sprowadza go na samo dno. Fabuła prosta jak budowa cepa zostaje okraszona fatalnie rozpisanymi postaciami, które można określić mianem płaskich, schematycznych i nieposiadających żadnego charakteru. Nie sposób tym postaciom kibicować i emocjonować się ich podróżą ku lepszemu jutru.
Najgorsze jest w tym wszystkim to, że Zack Snyder nie potrafi tworzyć kina na tu i teraz. Filmowiec już zapowiedział, że za jakiś czas pojawią się wersje reżyserskie dwuczęściowej serii "Rebel Moon", co wydaje się kuriozalne mając na uwadze to, że pierwsza odsłona trwa już ponad dwie godziny, a w kwietniu na platformie pojawi się kontynuacja. Rebel Moon - część 1: Dziecko ognia to kolorowa zabawka Zacka Snydera, jego spełniony sen o operze science-fiction w klimatach "Gwiezdnych wojen", którym zapewne on sam będzie bawił się najlepiej. Dla mnie jest to najgorszy film w karierze tego reżysera.
Ja się zastanawiam, kiedy Zack pomyślał, że jest dobrym zdjęciowcem (screenplay written). Ten film chociaż powinien wyglądać ładnie ale jest strasznie brzydki, niewyraźny. Czasami zastanawiałem się, czy mam coś z łączem, bo wszystko jest rozmazane a są sytuację, że to rozmazanie dotyka nawet pierwszego planu.
Zack Snyder jedynie czego powinien się dotykać to reżyserii. Gość nie umie w scenariusze, nie umie w zdjęcia.