Przejmujący w treści, skromny w formie 7
"Bij Niemca!"
Film nie przedstawia pełnej biografii mjra Henryka Dobrzańskiego, a jedynie ostatnich osiem miesięcy jego życia, z których większość spędził on walcząc pod pseudonimem "Hubal". Słynnego oficera poznajemy we wrześniu 1939 roku, gdy polski front już się załamał pod naporem najeźdźców. Dowódca pułku ułanów, którego Dobrzański był zastępcą, postanawia w tej sytuacji rozwiązać jednostkę. Major sprzeciwia się temu, przejmuje dowództwo i rusza na pomoc broniącej się jeszcze Warszawie. I nie składa broni nawet po jej kapitulacji. W rejonie Kielc organizuje pierwsze działania partyzanckie.
Hubal, w którego wcielił się Ryszard Filipski, to nie marmurowy pomnik, a pełnokrwista postać. Bywa apodyktyczny i szorstki wobec podkomendnych, to znów lekceważący i butny w stosunku do rozkazów przełożonych, gdy się z nimi nie zgadzał. A przy tym to świetny dowódca. Rozumiemy też dlaczego Niemcy nazwali Dobrzańskiego "Szalonym Majorem", gdy w jednej ze scen on sam jeden na koniu rozpędził niemiecki patrol z rowerami, jak zgraję przedszkolaków. Hubal za nic ma wroga i śmierć. "Ksiądz się chyba nie łudzi, że wszyscy będziemy żyć wiecznie" - powiedział po jednej z potyczek do Ludwika Muchy, kapelana oddziału. Jednocześnie bohater czuje się odpowiedzialny za niemieckie represje na ludności cywilnej.
Wydaje się, iż reżyser, Bohdan Poręba, uchwycił pewien klimat tamtych dni. Widzimy, czym żył Hubal i jego towarzysze - marzeniami o wolności i nadzieją na pomoc sojuszników. Sam major tłumaczył niechęć wobec przejścia do konspiracji potrzebą podtrzymania ducha rodaków i ciągłości państwa poprzez widoczny symbol oporu - noszony przez niego mundur. "A więc w całej Polsce tylko my" - rzucił gorzko Dobrzański po poddaniu się ostatnich polskich dywizji pod Kockiem. Jak po przegranej wojnie ludzie mogli reagować na widok polskiego żołnierza? Gdy w Boże Narodzenie Hubal na czele swego oddziału wmaszerował do kościoła, zebrani na Mszy wieśniacy rozsunęli się, po czym uklękli przed hubalczykami...
Sceny batalistyczne są niestety bardzo skromne. Niezręcznie też wygląda, gdy w jednej ze scen widzimy historyczny niemiecki schützenpanzerwagen, a w drugiej już transporter opancerzony z lat 70-tych. Zaś szarże kawalerii przy tytułowej, porywającej muzyce, nie są tak efektowne jak w słynnej "Lotnie", choć pewnie bliższe realizmowi. Poręba mógł się przy tym nieco na tamtym dziele Wajdy wzorować. I tu też znalazły się poruszające obrazy kobiet modlących się nad poległymi - zastanawiające połączenie polskiej religijności i wojny, które osobiście do tej pory kojarzyłem tylko z "Potopem".
"Hubal" powstał w 1973 roku, na półmetku PRL. Zapewne dlatego też nie dowiedzieliśmy się z niego, iż Dobrzański walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. A we Wrześniu jego pułk toczył boje także z Armią Czerwoną. Pierwsze zdjęcia to archiwalne kroniki z początku wojny, które przypominają zdradę Aliantów na Polsce. Być może stąd też data premiery - 3 września, dzień w którym Francja i Anglia tylko oficjalnie wypowiedziały wojnę III Rzeszy - jest nieprzypadkowa.
Mimo tragicznego finału "Hubal" pozostawia budujące przesłanie. Tragiczny Wrzesień nie oznaczał końca walki z okupantem. Podczas gdy na Zachodzie toczyła się "dziwna wojna", w Polsce hubalczycy wielokrotnie oglądali plecy uciekających Niemców. Oprócz ich męstwa widzimy także ofiarność i niedolę bezbronnej ludności. Film jest więc hołdem nie tylko dla głównego bohatera, i nawet nie tylko dla jego żołnierzy, ale dla wszystkich oddanych ojczyźnie Polaków.
Super wojenny film, biografia słynnego Majora Hubala. Ciekawe co z nim niemcy zrobili.