Del Toro - tym razem poważnym tonem 9
Osadzony w mrocznych czasach rządów frankistowskich w 1944, gdy w przeciwieństwie do reszty Europy budzącej się z koszmaru, Hiszpania zaślepiona faszyzmem nadal tkwiła w najlepsze w okowach tego okrutnego systemu. Akcja dzieje się w położonym w środku lasu dworku, noszącym ślady dawnej świetności rodu, do którego należał, teraz rozpadającym się – odzwierciedlającym kondycję moralną jej aktualnego właściciela.
Film jest polityczną przypowieścią z moralitetem, nakręconą w konwencji baśni, która w zawoalowany sposób pokazuje Faszyzm jako wprowadzoną do realnego życia opowieść fantasy, tak okrutną, że aż nierealną. O krainie zamieszkiwanej przez złych czarowników i potwory, które może pokonać tylko niezłomny rycerz o kryształowym sercu, lub... niewinne stworzenie. Zło pokazane tutaj jest tak intensywne i wszechogarniające, że niemal równie nierealne, jak Dżin wyskakujący w butelki. W podobnej manierze przemawiali do nas poeci żyjący w czasach ucisku – Słowacki i Mickiewicz, komentując współczesną rzeczywistość w lirykach, gdzie gęsto od unoszących się w powietrzu czarów, a po proscenium snują się świtezianki, nocne mary i inni potępieńcy, których dusze nie znajdują ukojenia na tamtym świecie.
Słowackiego i Mickiewicza rozumie każdy, przeciętnie rozgarnięty uczeń szkoły średniej. Jednak Guillermo Del Toro, reżyser “Labiryntu Fauna”, który w każdym kadrze operuje skomplikowaną, niepojętą symboliką, przecenił inteligencję widza, nawet jeśli zdawał on maturę w polskiej szkole i gatunek fantasy mu nieobcy, o ile nie studiował przynajmniej historii sztuki. Powstał bowiem film niezwykle trudny w percepcji, możliwy do zrozumienia niemal wyłącznie w znaczeniu literalnym, albo w najpłytszej, „bajkowej” warstwie, jako opowieść o małej dziewczynce, której przyszło żyć w otoczeniu ojczyma – tyrana i mordercy. Większość widzów najprawdopodobniej zatrzyma się na tym poziomie zrozumienia, uznając fabułę filmową za główny wątek narracji i zlekceważy głębsze przesłanie. Labirynt to wyzwanie rzucone wypranym z metafizycznej myśli entuzjastom głupawych horrorów, popkultury, czy filmów o pochodzących z obcych cywilizacji „obcych”, żądnych krwi Ziemian, i o ile Del Toro jest autorem "Mutantów", "Blade 2" i "Hellboy'ów", mentalnie i intelektualnie odcina się o tych produkcji grubą kreską.
Tutaj świat urodzony w wyobraźni pokrzywdzonego przez los dziecka jest pretekstem, aby w subtelny, wyrafinowany sposób powiedzieć o rzeczach istotnych – o tym, że jako ludzkość straciliśmy naszą dziewiczą świeżość, jaką może dysponować tylko ten, kto posiada jeszcze czyste sumienie. Zobojętniali na cudze nieszczęście, apatycznie przyglądamy się spektaklowi niesprawiedliwości, łamiąc odwieczne, święta prawa narzucone nam przez naturę. I o ile się nie opamiętamy, to zabrane nam zostaną wszelkie przywileje związane z naszym ludzkim statusem, a los zgotuje nam koniec godny nierozumnej bestii.
Dlaczego mówi się nam o tym w formie alegorii? Prawdopodobnie gdyby powiedziano nam o tym wprost, uznalibyśmy to za niewarte uwagi przynudzanie. Del Toro zrobił wszystko, aby maksymalnie uatrakcyjnić swój komunikat. Przy tym w jakże malowniczy i wymyślny sposób! Serwując nam bajkę dla dorosłych, być może naiwnie wierząc, że nie utraciliśmy całkowicie właściwej dziecku gotowości do fantazjowania.
Przypomnijcie sobie koszmary z dzieciństwa. – Tak, ten film wam je przypomni i sprawi, że na nowo zaczniecie bać się jak dzieci.