Film idealny na wieczór z rodziną, z kubkiem herbaty i kawałkiem ciasta. Może nie jest to kino wielkich ambicji, ale to kino wielkiego serca. 7
Jestem prostym człowiekiem - widzę film o włoskim jedzeniu, odpalam. Serio. Czasami widok włoskiego żarcia na ekranie wywołuje we mnie większe emocje niż finał Avengers: Endgame. A jeśli dorzucimy do tego włoskie klimaty, kuchnię pełną parujących garnków i grupę rozgadanych babć o złotych sercach i stalowych łyżkach do sosu, no to, moi drodzy, mamy film szyty pod moje gusta. Oczywiście jest to lekka hiperbolizacja z mojej strony, ale kiedy dowiedziałem się o filmie Babcie, czyli najnowszej propozycji Stephena Chbosky’ego, twórcy pamiętnego Charliego, który postanowił porzucić szkolne dramaty na rzecz makaronowego melodramatu, to nie mogłem zrobić nic innego, jak dać ponieść się historii kolesia, który otworzył restaurację, gdzie zamiast szefów kuchni, szfowały babcie! I to wszystko na faktach, bowiem owe miejsce jest wciąż otwarte i bardzo dobrze prosperuje.

Facet po śmierci matki otwiera restaurację, w której gotują lokalne babcie z Włoch (obecnie w resutauracji pracują już babcie z całego świata) - brzmi jak przepis na przesłodzony wywar z tanich wzruszeń. A jednak Babcie to film, który (choć momentami obficie polany lukrem) potrafi też zaserwować potrawę z duszą. Danie, które zna się od lat, ale które wciąż ma smak dzieciństwa.
W rolach tytułowych babć występują m.in. Lorraine Bracco, Talia Shire, Brenda Vaccaro i Susan Sarandon. Każda z tych postaci ma swoją historię, a film zgrabnie przemyca ich życiorysy między przepisami i obieraniem cebuli. I tu naprawdę robi się ciekawie. Bo to nie tylko opowieść o gotowaniu, ale też historia o samotności, starości, przemijaniu, ukrywanej miłości, nowotworze czy rozbitej rodzinie. Brzmi ciężko? Spokojnie. Film balansuje to wszystko lekkim humorem i ciepłem, które przypomina niedzielny obiad u babci.

W roli głównej Vince Vaughn, który pokazuje tutaj bardziej ludzki, wrażliwy wymiar siebie. Nie jest już tylko facetem z ciętym językiem i ironicznym uśmieszkiem. Jego bohater, Joey, to facet po przejściach, który próbuje wypełnić pustkę po matce nie tylko pizzą margherita, ale też miłością, której nie potrafi do końca wyrazić. I choć to wszystko pachnie nieco jak wygrzebany z szuflady scenariusz z 2006 roku, Vaughn gra to na tyle szczerze, że naprawdę mu się wierzy. Dodajmy do tego wątek romantyczny z kobietą, którą kiedyś wystawił na balu maturalnym (klasyczny motyw, ale działa!), dramatyczne momenty z przyjaciółmi, którzy nie rozumieją jego misji, oraz oczywiście sceny, w których kuchnia tętni życiem jak włoski rynek w niedzielne przedpołudnie.
Babcie nie są filmem, który zrewolucjonizuje kino. To stara szkoła opowiadania: prosto i uczuciowo, czasem aż nazbyt. Ale wiecie co? Tęskniłem za tym. Za filmami, które nie udają, że są mądrzejsze, niż w rzeczywistości są. Za historiami, które nie boją się być sentymentalne, ale robią to z klasą, bez taniej manipulacji. Owszem, drugi akt lekko siada i niektóre wątki rozmywają się, a dynamika zwalnia. Ale potem wracamy na właściwe tory i dostajemy piękne zakończenie, okraszone autentycznymi nagraniami z prawdziwej restauracji Enoteca Maria. Takie momenty potrafią rozmiękczyć nawet najtwardszego cynika.

Jeśli masz dość cynicznych blockbusterów i chcesz obejrzeć coś, co przypomni Ci o prostych wartościach, to zdecydowanie obejrzyj Babcie. Film idealny na wieczór z rodziną, z kubkiem herbaty i kawałkiem ciasta. Może nie jest to kino wielkich ambicji, ale to kino wielkiego serca. I tego czasem potrzeba nam bardziej niż kolejnego oscarowego arcydzieła. Tylko nie oglądajcie tego na pusty żołądek. Ostrzegam.
Nudny. Ale aż 5, bo Susan Sarandon wspaniała w każdej scenie i aktorka grająca była Siostrę Zakonną. Vincent bez ikry. Wymęczone sceny kłótni Babć. Ogólnie umęczyłam się i ja też Za długi o 20 minut.