Iza, dziewczyna z dobrego domu jest wampirzycą. Wraz ze swą ciotką prowadzi sklep z osobliwościami. Zaleca się do niej, nie wiedząc o jej zbrodniczych skłonnościach, przystojny i stateczny Marceli. Ginie on podczas gry miłosnej z Izą. Kolejną ofiarą jest komiwojażer, którego Iza poznaje w barze, gdzie przebrana za prostytutkę szuka możliwości zaspokojenia swych wampirycznych żądzy. Pewnego dnia dziewczyna przynosi do sklepu własnoręcznie zrobiony serwis z motywem nietoperza. Oryginalny wyrób szybko znajduje nabywcę. Okazuje się nim znany psychiatra, Rudolf Jung. Iza zgłasza się do niego i prosi o wyleczenie z wampiryzmu, ale profesor w wampiry nie wierzy. Jednak kiedy zdjęcie rentgenowskie wykazuje, że dziewczyna jest widmem, Jung postanawia zająć się Izabelą. Iza nie mogąc opanować swych skłonności, morduje nawet w szpitalu. Rudolf chce oddać swą pacjentkę w ręce profesora Wolfa, który zajmuje się badaniami nad istotami niezwykłymi, jednak demonizm uczonego przeraża go. W drodze powrotnej Rudolf wyznaje miłość dziewczynie, okazuje się, że i ona go kocha. Po pierwszym kontakcie fizycznym z mężczyzną Iza nabiera cech ludzkich. Wkrótce następuje ślub, ale po kilku latach wychodzi na jaw, że wampiryzm jest cechą dziedziczną...

Wampir niestraszny... czyli horror po polsku 4

Lubię nietoperze to horror z lat osiemdziesiątych, który całkiem niedawno ukazał się w wersji DVD. W tym gatunku polska kinematografia nie ma ani dobrych tradycji, ani wielkich osiągnięć. Film w reżyserii Grzegorza Warchoła i z jego scenariuszem napisanym wespół z Krystyną Koftą, niestety, tę opinię potwierdza. Chociaż nie jest to mój ulubiony gatunek, myślę, że czasami warto obejrzeć to, za czym się nie przepada, nawet wtedy, jeśli przez krytykę film nie został oceniony najlepiej (delikatnie mówiąc). Ktoś zapyta zatem, po co się katować? A chociażby po to, aby zobaczyć, jak nie powinno się horroru robić, aby wyrobić sobie własne zdanie, a nie posiłkować się recenzjami i opiniami.

Pomysł scenarzysty i reżysera – chybiony, akcja mało spójna a horror niestraszny. Tak można by podsumować tę produkcję. Pewnie wystarczyłoby to za „rekomendację”, jednak nie zamierzam na tym poprzestać. Nie bardzo wiadomo, gdzie rozgrywa się akcja, czas też raczej bliżej nieokreślony. W jednej scenie można dostrzec „Str. Baumillero”, zatem równie dobrze może być strasse albo street, a więc gdzieś w Europie. Klinika doktora Junga mieści się w jakimś pałacu, czy zamczysku prawie gotyckim, co chyba miało tworzyć podobieństwo do transylwańskiego zamku Draculi. Scenografia i rekwizyty to pomieszanie wszelakich konwencji i gatunków. Obok mercedesa w stylu retro, quady, jeepy i samochody sportowe. Więzienie wampirów w żelaznych klatkach na plaży nad oceanem nie wiadomo jakim. Lewitująca pod sufitem właścicielka sklepiku z osobliwościami. Poza tym cała galeria przedziwnych postaci – pacjentów kliniki doktora Junga. Takich sprzeczności można by wiele wymieniać. Odrazę mogą budzić jedynie nietoperze, które nie wiedzieć czemu, główna bohaterka darzy sympatią. Chyba dlatego, że jest wampirzycą.

Iza, jak na wampirzycę, raczej mało straszna, choć bez wątpienia piękna. Tę postać kreuje, moim zdaniem całkiem nieźle, debiutująca wówczas w roli pierwszoplanowej Katarzyna Walter. Myślę, że w takim horrorze trudno się wykazać nawet przy maksimum dobrej woli, talentu i urody. Mimo wszystko uważam, że debiut interesujący, a wampirzyca - śliczna i młoda - niestraszna, ale na pewno przykuwająca uwagę widza. Kolejne jej ofiary to zaiste postacie groteskowe, których śmierć prawdę powiedziawszy wcale nie budzi współczucia, raczej przekonanie, że poniosły zasłużoną karę.

Ciekawe kreacje stworzyli Małgorzata Lorentowicz i Marek Barbasiewicz. Swego czasu wszyscy zachwycali się rolą tego drugiego. Czy słusznie? Aby to ocenić, trzeba zobaczyć. Z kilku wyżej wspomnianych względów film można obejrzeć, chociaż nie jest to produkcja „wysokiego lotu”. Ktoś rzec może, że to strata czasu. Jeśli tak, to niewielka - 76 minut!

Poza wszelkimi niedoskonałościami, sprzecznościami, które z pewnością dyskredytują film jako horror zaczynając od scenariusza a na groteskowych postaciach kończąc, podkreślić należy kilka jego zalet. Ładne zdjęcia plenerowe i muzyka Zbigniewa Preisnera budująca nastrój grozy tam, gdzie… aż tak groźnie nie jest. Przede wszystkim zaś przesłanie, jakie film ze sobą niesie. Horror i przesłanie? A i owszem. Można skwitować je łacińskim przysłowiem „Amor vincit omnia” – miłość zwycięża wszystko, nawet cechy wampiryczne. Dzięki miłości główna bohaterka uwalnia się od swych demonicznych skłonności. Takim oto sposobem robi się prawie romans, któremu bliżej do melodramatu niż do horroru. Niestety, nie ma happy endu, gdyż okazuje się, że cechy wampiryczne są dziedziczne...

Film, który w zamierzeniu miał być horrorem, takim z pewnością nie jest w klasycznym pojęciu tego gatunku. Ale czy zawsze musimy się bać wampirów? Jak widać bywają śliczne, sympatyczne i potrafią pokochać żarliwie... A może właśnie o to chodziło? Nie należy bać się polskiego wampira, szczególnie, jeśli jest nim Katarzyna Walter... dwadzieścia kilka lat temu!

5 z 10 osób uznało tę recenzję za pomocną.
Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 0
Skomentuj jako pierwszy.
Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…