Iza, dziewczyna z dobrego domu jest wampirzycą. Wraz ze swą ciotką prowadzi sklep z osobliwościami. Zaleca się do niej, nie wiedząc o jej zbrodniczych skłonnościach, przystojny i stateczny Marceli. Ginie on podczas gry miłosnej z Izą. Kolejną ofiarą jest komiwojażer, którego Iza poznaje w barze, gdzie przebrana za prostytutkę szuka możliwości zaspokojenia swych wampirycznych żądzy. Pewnego dnia dziewczyna przynosi do sklepu własnoręcznie zrobiony serwis z motywem nietoperza. Oryginalny wyrób szybko znajduje nabywcę. Okazuje się nim znany psychiatra, Rudolf Jung. Iza zgłasza się do niego i prosi o wyleczenie z wampiryzmu, ale profesor w wampiry nie wierzy. Jednak kiedy zdjęcie rentgenowskie wykazuje, że dziewczyna jest widmem, Jung postanawia zająć się Izabelą. Iza nie mogąc opanować swych skłonności, morduje nawet w szpitalu. Rudolf chce oddać swą pacjentkę w ręce profesora Wolfa, który zajmuje się badaniami nad istotami niezwykłymi, jednak demonizm uczonego przeraża go. W drodze powrotnej Rudolf wyznaje miłość dziewczynie, okazuje się, że i ona go kocha. Po pierwszym kontakcie fizycznym z mężczyzną Iza nabiera cech ludzkich. Wkrótce następuje ślub, ale po kilku latach wychodzi na jaw, że wampiryzm jest cechą dziedziczną...

Mało horroru w horrorze 5

„Lubię nietoperze” to polski horror prawie sprzed ćwierć wieku. W ubiegłym roku film wydany został na DVD z serii „Antologia Filmu Polskiego”. Patrząc z perspektywy wielu lat od jego powstania można pokusić się o parę refleksji na ten temat. Po pierwsze w rodzimej kinematografii nie mamy znaczących, żeby nie powiedzieć żadnych, osiągnięć w tej dziedzinie. Po drugie debiut Katarzyny Walter u Warchoła, moim zdaniem, był „niedźwiedzią przysługą” jaką wyrządzili na starcie młodej, pięknej i utalentowanej aktorce scenarzyści i reżyser. Dlaczego? Po prostu horror, jeśli w ogóle o tym czymś można tak mówić, jest kiepski. A na pewno nie starszy i „krwią nie ocieka”, czym gatunek ten zwykle się wyróżnia. Grozy tu niewiele, poza budującą nastrój doskonałą muzyką Zbigniewa Preisnera.

Film i rozwiązania w nim zaproponowane przez scenarzystów – Krystynę Koftę i Grzegorza Warchoła, zwroty akcji i postacie są bardziej śmieszne niż straszne. Katarzyna Walter, jak na debiutantkę, z aktorskiego zadania wywiązała się, moim zdaniem, całkiem dobrze, wziąwszy pod uwagę, jaki scenariusz miała do dyspozycji. Po prostu jak mówi przysłowie „z pustego i Salomon nie naleje”. Krótko mówiąc: mało horroru w horrorze.

Wampir a raczej wampirzyca bardziej budzi sympatię niż grozę i strach, mimo że ma „na swoim koncie” kilka ofiar. Widz jednak (a przynajmniej ja) nie współczuje uśmiercanym przez nią mężczyznom. Ma wrażenie, że zostali słusznie ukarani. Kimże są postacie, które padły ofiarą krwiożerczych instynktów pięknej Izy? Gwałciciel młodych kobiet, kierowca na delegacji chętnie korzystający z usług „panienek”, lubieżny ogrodnik z kliniki Junga, czy wreszcie zarabiający na „strasznych i śmiesznych” gadżetach komiwojażer, który, o ironio, umiera ze śmiechu.

Wampirzyca, która pragnie wyzbyć się swych skłonności, prosi o pomoc psychiatrę Junga, który najpierw wątpi w szczerość wyznania swej pacjentki, a następnie usiłuje ją przekonać, że jej „dolegliwość” ma naturę pozamedyczną. Ale w końcu to nie nauka, nie medycyna „wyleczy” Izę z wampiryzmu. To miłość przezwycięża demoniczne skłonności bohaterki, miłość odwzajemniona. Początkowo obiekt uczuć zarzekał się, że żadna kobieta nigdy nie będzie decydowała o jego życiu, albowiem wyrzekł się miłości dla naukowej kariery. Jednakże on – sceptyk i racjonalista, niepoddający się władzy uczuć, w końcu ulega namiętności. Wampirzyca, która pokochała swojego przyszłego wybawcę, wyzwoliła się ze swych demonicznych skłonności. Stała się normalnym człowiekiem. Po miłosnym spełnieniu po raz pierwszy mogła ujrzeć swoje odbicie w lustrze, co przedtem nigdy nie było jej dane.

W roli doktora Junga wystąpił Marek Barbasiewicz, który za tę kreację zebrał wiele pochlebnych opinii. Pamiętać jednak trzeba, że był wówczas aktorem z piętnastoletnim stażem, zaś Walter debiutantką. Myślę, że nie trzeba nikogo przekonywać, że doświadczenie w tym zawodzie ma niebagatelne znaczenie. Tyle w obronie debiutantów.

„Lubię nietoperze” jak widać z gatunkiem takim jak horror ma niewiele wspólnego. Bliżej mu do romansu czy nawet melodramatu, a najdalej do horroru. Raczej to sentymentalna opowieść z elementami horroru w tle. Oglądając film po wielu latach od jego powstania, zastanawiam się, czemu ta produkcja miała służyć. Może to swego rodzaju eksperyment z gatunkiem, po który nasi filmowcy sięgają niechętnie. Czy eksperyment udany? Pozostawmy pytanie bez odpowiedzi. Jedyna rzecz jaka mi do głowy przychodzi, że to pastisz tego gatunku. Na taką opcję mogę przystać, ale z pewnością horror to nie jest! Może właśnie dlatego nawet mi się podobał, ale z pewnością miłośnikom tego gatunku go nie polecam.

6 z 9 osób uznało tę recenzję za pomocną.
Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 0
Skomentuj jako pierwszy.
Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…