Iza, dziewczyna z dobrego domu jest wampirzycą. Wraz ze swą ciotką prowadzi sklep z osobliwościami. Zaleca się do niej, nie wiedząc o jej zbrodniczych skłonnościach, przystojny i stateczny Marceli. Ginie on podczas gry miłosnej z Izą. Kolejną ofiarą jest komiwojażer, którego Iza poznaje w barze, gdzie przebrana za prostytutkę szuka możliwości zaspokojenia swych wampirycznych żądzy. Pewnego dnia dziewczyna przynosi do sklepu własnoręcznie zrobiony serwis z motywem nietoperza. Oryginalny wyrób szybko znajduje nabywcę. Okazuje się nim znany psychiatra, Rudolf Jung. Iza zgłasza się do niego i prosi o wyleczenie z wampiryzmu, ale profesor w wampiry nie wierzy. Jednak kiedy zdjęcie rentgenowskie wykazuje, że dziewczyna jest widmem, Jung postanawia zająć się Izabelą. Iza nie mogąc opanować swych skłonności, morduje nawet w szpitalu. Rudolf chce oddać swą pacjentkę w ręce profesora Wolfa, który zajmuje się badaniami nad istotami niezwykłymi, jednak demonizm uczonego przeraża go. W drodze powrotnej Rudolf wyznaje miłość dziewczynie, okazuje się, że i ona go kocha. Po pierwszym kontakcie fizycznym z mężczyzną Iza nabiera cech ludzkich. Wkrótce następuje ślub, ale po kilku latach wychodzi na jaw, że wampiryzm jest cechą dziedziczną...

Jak podciąć skrzydła debiutantowi? Horror, dramat czy komedia? 3

Wakacyjno-urlopowe rozleniwienie sprawia, że czasami mamy ochotę na dawkę adrenaliny w postaci dobrego filmu – kina akcji, horroru albo dramatu. W nadziei (a może w naiwności), że dostarczy mi jej coś z Antologii Filmu Polskiego sięgam po tom 4 - produkcję sprzed prawie 25 lat. Na okładce DVD widnieje napis horror, a co mamy w środku?

Duet scenarzystów Kofta/Warchoł usiłował coś na kształt horroru zmontować z marnym skutkiem dla tego gatunku. Scenariusz jest kiepski, akcja się nie klei, a horror nie przeraża i nie straszy. Co najwyżej śmieszy. Jeśli więc chcesz zobaczyć jak wyglądał polski horror ćwierć wieku temu, sięgnij po film „Lubię nietoperze”. Przestraszyć cię nie przestraszy, ale zdenerwuje albo rozśmieszy.

Nie chcę powtarzać argumentów poprzednika recenzującego film, lecz mogę podpisać się pod tym, że najgorzej na tej produkcji wyszła („jak Zabłocki na mydle”) odtwórczyni głównej roli – Katarzyna Walter. Podkreślam, że „na” a nie „w” filmie. Dlaczego? Jeżeli w pierwszoplanowej roli dostaje się taki scenariusz, to niech bogowie mają w opiece aktora, któremu przypadło w udziale debiutować w takim pseudohorrorze! Pomimo to uważam, że debiut aktorski ciekawy.

Wampirzyca w wykonaniu Walter groźna nie jest, no może tylko dla swoich ofiar! Okazała się być postacią bardziej sympatyczną niż straszną. To lepiej dla Niej. Dlaczego? Bo uniknęła w ten sposób nie najlepszych skojarzeń. Film jest marny, ale tę postać można polubić. Podobnie jak przystojnego doktora Junga, który miał stać się wybawcą ślicznej wampirzycy. Po premierze wszyscy zachwycali się Barbasiewiczem w tej roli twierdząc, że „on jeden wyszedł z twarzą z tego filmu”. Powiem tylko tyle, że ja z tą opinią się nie zgadzam. Ale przyjmijmy, że to wina kiepskiego scenariusza.

Wróćmy do głównej bohaterki. Piękna Iza za dnia – „panna z dobrego domu” pomaga ciotce w sklepiku z osobliwościami, nocą przeistacza się w krwiożerczą bestię. Jedyna scena, w której możemy zobaczyć jej cechy wampiryczne - bal na statku u Grzesia Peruki, przyjaciela domu, którego wampirzyca uśmierca swoim śmiechem (jedyna scena, gdzie widz ujrzy „wampiryczne uzębienie”!).

Kuriozalny jest sposób w jaki bohaterka „poluje” na swoje przyszłe ofiary. Przebrana za „panienkę” (no i ten makijaż lalki Barbie!) podrywa w barze mężczyzn różnego autoramentu, których potem, w swym krwiożerczym instynkcie, pozbawia życia. Po czym energicznym krokiem podąża w stronę zacisznego domu, który otaczają nietoperze, podobnie jak ona, aktywne nocą. Może dlatego je lubi? Ale sceny opisane wcześniej wcale nie są przerażające, a krwi nie ma wcale.

Jeżeli cokolwiek przeraża, a właściwie budzi obrzydzenie, to nietoperze. Ja, w przeciwieństwie do bohaterki, ich po prostu nie lubię. Podobnie jak pomieszania gatunków, kiepskiego scenariusza i nazywania horrorem czegoś, co nim na pewno nie jest. Na okładce powinien znaleźć się dopisek parodia horroru. No tak, ale taki gatunek chyba nie istnieje!

Jaki jest zatem polski horror lat osiemdziesiątych? Marność, marność i jeszcze raz marność! Nie uratuje go nawet wspaniała muzyka Zbigniewa Preisnera.

5 z 7 osób uznało tę recenzję za pomocną.
Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 0
Skomentuj jako pierwszy.
Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…