Jak podciąć skrzydła debiutantowi? Horror, dramat czy komedia? 3
Wakacyjno-urlopowe rozleniwienie sprawia, że czasami mamy ochotę na dawkę adrenaliny w postaci dobrego filmu – kina akcji, horroru albo dramatu. W nadziei (a może w naiwności), że dostarczy mi jej coś z Antologii Filmu Polskiego sięgam po tom 4 - produkcję sprzed prawie 25 lat. Na okładce DVD widnieje napis horror, a co mamy w środku?
Duet scenarzystów Kofta/Warchoł usiłował coś na kształt horroru zmontować z marnym skutkiem dla tego gatunku. Scenariusz jest kiepski, akcja się nie klei, a horror nie przeraża i nie straszy. Co najwyżej śmieszy. Jeśli więc chcesz zobaczyć jak wyglądał polski horror ćwierć wieku temu, sięgnij po film „Lubię nietoperze”. Przestraszyć cię nie przestraszy, ale zdenerwuje albo rozśmieszy.
Nie chcę powtarzać argumentów poprzednika recenzującego film, lecz mogę podpisać się pod tym, że najgorzej na tej produkcji wyszła („jak Zabłocki na mydle”) odtwórczyni głównej roli – Katarzyna Walter. Podkreślam, że „na” a nie „w” filmie. Dlaczego? Jeżeli w pierwszoplanowej roli dostaje się taki scenariusz, to niech bogowie mają w opiece aktora, któremu przypadło w udziale debiutować w takim pseudohorrorze! Pomimo to uważam, że debiut aktorski ciekawy.
Wampirzyca w wykonaniu Walter groźna nie jest, no może tylko dla swoich ofiar! Okazała się być postacią bardziej sympatyczną niż straszną. To lepiej dla Niej. Dlaczego? Bo uniknęła w ten sposób nie najlepszych skojarzeń. Film jest marny, ale tę postać można polubić. Podobnie jak przystojnego doktora Junga, który miał stać się wybawcą ślicznej wampirzycy. Po premierze wszyscy zachwycali się Barbasiewiczem w tej roli twierdząc, że „on jeden wyszedł z twarzą z tego filmu”. Powiem tylko tyle, że ja z tą opinią się nie zgadzam. Ale przyjmijmy, że to wina kiepskiego scenariusza.
Wróćmy do głównej bohaterki. Piękna Iza za dnia – „panna z dobrego domu” pomaga ciotce w sklepiku z osobliwościami, nocą przeistacza się w krwiożerczą bestię. Jedyna scena, w której możemy zobaczyć jej cechy wampiryczne - bal na statku u Grzesia Peruki, przyjaciela domu, którego wampirzyca uśmierca swoim śmiechem (jedyna scena, gdzie widz ujrzy „wampiryczne uzębienie”!).
Kuriozalny jest sposób w jaki bohaterka „poluje” na swoje przyszłe ofiary. Przebrana za „panienkę” (no i ten makijaż lalki Barbie!) podrywa w barze mężczyzn różnego autoramentu, których potem, w swym krwiożerczym instynkcie, pozbawia życia. Po czym energicznym krokiem podąża w stronę zacisznego domu, który otaczają nietoperze, podobnie jak ona, aktywne nocą. Może dlatego je lubi? Ale sceny opisane wcześniej wcale nie są przerażające, a krwi nie ma wcale.
Jeżeli cokolwiek przeraża, a właściwie budzi obrzydzenie, to nietoperze. Ja, w przeciwieństwie do bohaterki, ich po prostu nie lubię. Podobnie jak pomieszania gatunków, kiepskiego scenariusza i nazywania horrorem czegoś, co nim na pewno nie jest. Na okładce powinien znaleźć się dopisek parodia horroru. No tak, ale taki gatunek chyba nie istnieje!
Jaki jest zatem polski horror lat osiemdziesiątych? Marność, marność i jeszcze raz marność! Nie uratuje go nawet wspaniała muzyka Zbigniewa Preisnera.