Najgorszy film Burtona ostatniej dekady. Mimo to, wciąż da się go obejrzeć. 6
Tim Burton odkopał popularny serial z lat 60. Cienie mroku. Akcja Mrocznych cieni rozgrywa się w 1972 roku i skupia się na dziwacznym rodzie Collinsów, który lata świetności ma już dawno za sobą. Jednak ten stan rzeczy może zmienić Barnabas (Johnny Depp), który dwa wieki temu złamał serce egocentrycznej czarownicy, przez co zamieniła go w wampira i zamknięto go na lata w trumnie. Teraz, gdy się wydostał, chce przywrócić swojej rodzinie jej dawny status.
Zarys fabuły filmów Burtona jest z reguły prosty, czasami nawet banalny. Dopiero wraz z biegiem akcji historia nabiera zawiłości i komplikacji. Lecz tak się nie dzieje w tym obrazie. Największą wadą Mrocznych cieni jest przeciętny scenariusz, pisany jednym tonem. Scena, która miała być w założeniu kulminacyjną, nie wciska w fotel. Na pochwałę zasługują jedynie niektóre dialogi, zwłaszcza archaiczne słownictwo Barnabasa.
O ile początkujący scenarzysta zaserwował nam schematyczną historię, o tyle magiczna sprawność realizacyjna Tima Burtona film "uratowała". To kolejna wizualnie piękna pozycja w dorobku tego reżysera. Scenografia, kostiumy, makijaże, efekty wizualne tworzą ten fantastyczny świat. Na uwagę zasługuje w szczególności efekt rozpadającej się "porcelany". Jedyne moje zastrzeżenia odnośnie oprawy graficznej dotyczą braku kontrastowania barw. Niemal wszystko w tym filmie jest ponure. Wyjątkami są pomarańczowe włosy doktor Julii (Helena Bonham Carter) oraz czerwona suknia Angelique (Eva Green). Tim Burton nie eksperymentował zestawieniami kolorów w tej produkcji. Jest to tym bardziej rozczarowujące, gdyż kampania reklamowa filmu, zwłaszcza liczne plakaty, opierały się na kolorowych grafikach. W niektórych scenach aż się prosiło o podkreślenie ironii, dodając pogodne odcienie w przestrzeni.
Obsada stanęła na wysokości zadania, tworząc pokręconą rodzinkę. Najlepiej wypadł Jackie Earle Haley. Szkoda tylko, że tak rzadko się pojawiał na ekranie. Johnny Depp nie stworzył niezapomnianej kreacji. Zagrał poprawnie, z paroma świetnymi przebłyskami. Reszta obsady się nie wyróżnia, choć do roli bezdusznej czarownicy można było zaangażować inną aktorkę. Eva Green mogła, wręcz powinna, wydostać z postaci Angelique znacznie więcej.
Mroczne cienie są filmem przyzwoitym. Niestety, nie wznoszą się ponad przeciętność. Formą i treścią przypominają Rodzinę Addamsów. Obraz Tima Burtona to dobra propozycja na wieczorny seans z rodziną. Mimo że wytrawnego widza fabuła nie wciągnie, to film przynajmniej jest w stanie nacieszyć jego oko.
Uroczy melodramat z gotyckim klimatem i szczyptą absurdu. Czuć nieco telenowelowy rodowód filmu. Świetna Eva Green, dobry klimat i zdjęcia. Tim Burton jak dawni