O filmie mówią jego twórcy: Bolesław Pawica i Jarosław Szoda
- Skąd pomysł, żeby współbohaterami filmu były dagestańskie dzieci?
Jarosław Szoda, Bolesław Pawica: Ponieważ ten film jest o tym, że zrozumienie siebie przychodzi przez akceptację i zrozumienie innych, uznaliśmy że im większy wysiłek trzeba będzie włożyć w poznanie drugiej osoby i ona będzie bardziej od nas oddalona pod względem kulturowym, socjalnym, religijnym, językowym tym łatwiej zrozumiemy, że to dystans jaki trzeba pokonać w stosunku do tej drugiej osoby pokazuje nam kim jesteśmy. Gdy Grzesiek Olszewski przyszedł do nas z pomysłem, to były jeszcze dzieci afgańskie. Ujęło nas, że bohater musi się określić wobec obcych i przez to zrozumieć, kim jest.
- Czyli im bardziej obcy człowiek, tym większa szansa na to, żeby dokopać się do czegoś głębszego w nas samych?
J.SZ., B.P.: Tak mi się wydaje, tak do tego podeszliśmy, tak prowadziliśmy
ten film.
- A kwestia religii? Stefan po to, żeby wyzwolić się uzależnienia od alkoholu, które mu zniszczyło życie, próbuje się ratować myślą o pielgrzymce do Lourdes gdzie – jak wierzy - zostanie uzdrowiony. Czy to jest taki znak retoryczny typowy dla wielu ludzi czy też związane z polskim katolicyzmem szukanie ratunku w Kościele?
J.SZ., B.P.: To szukanie związane jest z pewną tradycją bohatera przedstawionego w literaturze i sztuce. Głównie w literaturze. To, co wtedy Grzesiek zaproponował w Handlarzu cudów odpowiadało trójczłonowej konstrukcji bohatera: że on ma ciało, które jest słabe, które ulega presji swoich pożądań; ma psychikę, która też jest słaba, ale pozostaje narzędziem do opanowania swego ciała; i ma ducha. Nagle okazało się, że tej trzeciej części, tej duchowej - brakuje. A przecież siłą bohatera powinna być pełna trójczłonowa relacja ze światem, dużo bliższa współczesnemu widzowi.
I to niezależnie od tego czy chodzę do kościoła czy wierzę w Buddę albo coś innego. Jak mówił Heraklit: „zawsze i wszędzie niewidzialne rządzi widzialnym”.
- Tytułowy cud zdarza się nie tam, gdzie był oczekiwany…
J.SZ., B.P.: Bo taka jest natura cudu. Zastanówmy się co jest cudem dla naszego bohatera? To, że był w stanie zrozumieć wyzwanie, które przed nim stoi i to, że to wyzwanie naprowadza go na drogę, która daje mu szansę wyjścia z nałogu. Gdyby nie zabrał ze sobą tych dzieci i powiedział - nie jestem taksówkarzem, jedźcie sobie z kimś innym - nie mógłby już sobie spojrzeć w oczy.
- Czyli cud pojawia się nie za sprawą świętego obrazu w Lourdes lecz dagestańskich dzieci, które ma podwieźć do ich ojca mieszkającego w Lyonie. Dzieci poszukujące ratunku przed sieroctwem stają się dla Stefana cudownym sposobem na uratowanie siebie.
J.SZ., B.P.: Dziecko jest cudem. Istnienie człowieka jest cudem. To, że jesteśmy tacy jacy jesteśmy, że możemy się ze sobą komunikować, dawać sobie miłość i ją brać od siebie. W Kościele katolickim jest takie sformułowanie, że do Boga można dojść przez drugiego człowieka. Trawestując to powiedzenie: nie sposób jest zrozumieć siebie, nie sposób jest zrozumieć świat, jeżeli nie jesteśmy w stanie pojąć kogoś obcego. W Ziemi Urlo Miłosz pisał o tym jakim szokiem jest zrozumienie obcości drugiego człowieka, jego odrębności i innej konstrukcji psychicznej. Każdy z nas jest przecież innym światem. Jeżeli chcemy się do kogoś zbliżyć, to pokonanie dystansu wyzwala w nas zmianę, co już jest cudem.
Dla mnie i Bolka ten film jest ważny, bo obaj mamy dzieci. Wiemy jaką dużą zmianą w naszym życiu, w myśleniu o świecie było to, że one są z nami i że musimy się wobec nich określić. To poważna odpowiedzialność! Ten moment w filmie jest ważny także dla innych ludzi. Dotychczasowe pokazy pokazują, że widzowie ten aspekt filmu jakoś bardzo rozumieją.
- Brzmi to jak gotowy humanistyczny program pojmowania sensu życia, kontaktów między dziećmi a ojcami, między rodzicami. Zastanawiam się, co do tego programu
mogli wnieść Borys, Sonia, aktorzy na planie. Czy w trakcie kręcenia filmu zdarzyło się coś takiego, że ten program uległ zmianie lub uzupełnieniu?
J.SZ., B.P.: Ten program tam się stworzył, to nie jest tak, że my mieliśmy gotowe formułki! Film jest procesem. Najlepsze w filmie jest to, że wychodzi się od historii, które się toczą. Te historie wałkuje się codziennie na planie w trudnych warunkach, w rozmowach
, w próbach. W sprawdzaniu gdzie ta historia brzmi dobrze, a gdzie fałszywie. Gdzie znajduje swoje rozwinięcie, a gdzie nie. I ona zaczyna żyć. W dobrym filmie historia zaczyna żyć sama.
- Skąd oszczędna forma filmu?
J.SZ., B.P.: Niektórzy podkreślają, że jako twórcy teledysków powinniśmy pójść w stronę jakiś ekscesów wizualnych, eksperymentów. Odpowiadamy, że nam zależy na sile przekazu a nie na ornamentach. Przygotowując się do filmu, bardzo długo dyskutowaliśmy o tym, jak ten film powinien wyglądać. Próbowaliśmy różnych struktur scenariuszowych, technik
zdjęciowych i montażowych. Im bardziej oddalaliśmy się od filmowej opowieści, tym gorszy efekt uzyskiwaliśmy. Dlaczego? Forma jest służebna wobec treści. Opowiadana przez nas historia mówi o przemianie, o powstawaniu więzi i to jest najważniejsze. Dlatego wymaga prostej, mocnej formy.
- A co wnieśli aktorzy?
J.SZ., B.P.: Jak zawsze nieprzewidywalność, swoje emocje, swój chaos, swój porządek.
Bardzo ładnie Borys określił relacje między nim, Sonią i Hasimem. Oni oczywiście prywatnie są inni niż w filmie. Ale jakoś tak się stało, że wchodząc na plan i realizując scenę natychmiast znajdowali się we właściwym układzie: ona jest pogodzona ze światem, żyje z nim w harmonii, przyjmuje cierpienie jako coś naturalnego
- tak jest świat skonstruowany, że będę cierpieć. Porażająco to zrobiła! Nie wiem jak ta mała dziewczynka potrafiła zrozumieć sytuację, w której znalazła się bohaterka filmu się. Dla mnie to do dzisiaj fascynujące. I dwóch chłopców - jeden trzydziestokilkuletni, drugi dziesięcioletni - którzy są w konflikcie ze światem. Mały dlatego, że próbuje ten świat opanować, żąda od niego podporządkowania regułom, które zostały u niego wprasowane w mózg. Ale świat się nie podporządkuje tym regułom. Świat się toczy. Z kolei postać grana przez Borysa nie jest w stanie dać sobie rady ze światem z powodu swojej słabości. On sam ze sobą nie może sobie dać rady, a co dopiero ze światem. I w tym sensie Urika rzeczywiście konstytuuje ten układ, który jest oczywiście dramatem i cierpieniem, a który na końcu znajduje swoje rozwiązanie a w zasadzie kontynuację…