Handlarz Cudów opowiada o pełnym napięcia i emocji spotkaniu dwójki dagestańskich dzieci (których, z powodu powszechnej ignorancji, wszyscy biorą za Czeczenów) i Stefana, mieszkańca jednego z małych miasteczek wschodniej Polski i ich nielegalnej podróży przez Europę - od wschodniej granicy Polski aż do południowej Francji. Dzielą ich bariery kulturowe, społeczne, religijne, językowe. Wrogość a nawet nienawiść źle wróży znajomości ale wspólna droga zbliża ludzi. Hasim ma 10 lat, Urika, jego siostra 13, są półsierotami - nie mają matki. W wojnie stracili dom i zostali wygnańcami. Podczas ucieczki z obozu uchodźców ich opiekun został zatrzymany przez Straż Graniczną - im udało się uciec. Ukrywają się. Są samotne i desperacko potrzebują pomocy. Muszą przedostać się do Francji gdzie przebywa ich ojciec. Sami nie mają szans i dobrze o tym wiedzą. Nasza historia rozpoczyna się, gdy droga dzieci skrzyżuje się z drogą Stefana. Wspólna podróż zmieni każdego z nich. Widzów też.

O filmie

Film opowiada o nielegalnej podróży przez Europę Polaka (Borys Szyc) i dwójki dagestańskich dzieci-uchodźców. Bohaterów dzieli wszystko: wiek, doświadczenie, religia, kultura, krąg cywilizacyjny - a jednak dla każdej z tych postaci wzajemne spotkanie okazuje się kluczowe. Przynosi im doświadczenia, które zadecydują o ich dalszym życiu – droga do samego siebie wiedzie przez drugiego człowieka.

To opowieśd o podróży, która odmienia bohaterów. Co wyniknie ze spotkania tej trójki? Czego każde z nich nauczy się o sobie i o świecie? Udajmy się w tę filmową podróż przez pół Europy. Może i nas odmieni.

Handlarz Cudów to duża międzynarodowa koprodukcja (polsko-szwedzka)– szwedzki partner koprodukował filmy Larsa von Triera m.in. Dogville z Nicole Kidman.

Grający główną rolę Borys Szyc, zmienia swój ekranowy wizerunek dając popis swoich aktorskich umiejętności. Jego bohater staje się na moment ojcem dla dwójki dagestańskich dzieci, jedyną osobą, której mogą zaufać.

Z racji uniwersalnego tematu film został doceniony na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni przez jury polskie (nagroda za kostiumy) oraz polonijne (nagroda srebrnego kangura dla Borysa Szyca za rolę Stefana). Handlarz Cudów odnosi międzynarodowy sukces: miał światową premierę na największym azjatyckim festiwalu w Pusan, amerykaoską na prestiżowym festiwalu w Palm Springs. Film otrzymał nagroda krytyków amerykaoskich na festiwalu w Chicago. Polska publicznośd doceniła film przyznając mu nagrodę Grand prix na festiwalu Debiuty w Koninie.

O filmie mówią jego twórcy: Bolesław Pawica i Jarosław Szoda

- Skąd pomysł, żeby współbohaterami filmu były dagestańskie dzieci?

Jarosław Szoda, Bolesław Pawica: Ponieważ ten film jest o tym, że zrozumienie siebie przychodzi przez akceptację i zrozumienie innych, uznaliśmy że im większy wysiłek trzeba będzie włożyć w poznanie drugiej osoby i ona będzie bardziej od nas oddalona pod względem kulturowym, socjalnym, religijnym, językowym tym łatwiej zrozumiemy, że to dystans jaki trzeba pokonać w stosunku do tej drugiej osoby pokazuje nam kim jesteśmy. Gdy Grzesiek Olszewski przyszedł do nas z pomysłem, to były jeszcze dzieci afgańskie. Ujęło nas, że bohater musi się określić wobec obcych i przez to zrozumieć, kim jest.

- Czyli im bardziej obcy człowiek, tym większa szansa na to, żeby dokopać się do czegoś głębszego w nas samych?

J.SZ., B.P.: Tak mi się wydaje, tak do tego podeszliśmy, tak prowadziliśmy ten film.

- A kwestia religii? Stefan po to, żeby wyzwolić się uzależnienia od alkoholu, które mu zniszczyło życie, próbuje się ratować myślą o pielgrzymce do Lourdes gdzie – jak wierzy - zostanie uzdrowiony. Czy to jest taki znak retoryczny typowy dla wielu ludzi czy też związane z polskim katolicyzmem szukanie ratunku w Kościele?

J.SZ., B.P.: To szukanie związane jest z pewną tradycją bohatera przedstawionego w literaturze i sztuce. Głównie w literaturze. To, co wtedy Grzesiek zaproponował w Handlarzu cudów odpowiadało trójczłonowej konstrukcji bohatera: że on ma ciało, które jest słabe, które ulega presji swoich pożądań; ma psychikę, która też jest słaba, ale pozostaje narzędziem do opanowania swego ciała; i ma ducha. Nagle okazało się, że tej trzeciej części, tej duchowej - brakuje. A przecież siłą bohatera powinna być pełna trójczłonowa relacja ze światem, dużo bliższa współczesnemu widzowi.

I to niezależnie od tego czy chodzę do kościoła czy wierzę w Buddę albo coś innego. Jak mówił Heraklit: „zawsze i wszędzie niewidzialne rządzi widzialnym”.

- Tytułowy cud zdarza się nie tam, gdzie był oczekiwany…

J.SZ., B.P.: Bo taka jest natura cudu. Zastanówmy się co jest cudem dla naszego bohatera? To, że był w stanie zrozumieć wyzwanie, które przed nim stoi i to, że to wyzwanie naprowadza go na drogę, która daje mu szansę wyjścia z nałogu. Gdyby nie zabrał ze sobą tych dzieci i powiedział - nie jestem taksówkarzem, jedźcie sobie z kimś innym - nie mógłby już sobie spojrzeć w oczy.

- Czyli cud pojawia się nie za sprawą świętego obrazu w Lourdes lecz dagestańskich dzieci, które ma podwieźć do ich ojca mieszkającego w Lyonie. Dzieci poszukujące ratunku przed sieroctwem stają się dla Stefana cudownym sposobem na uratowanie siebie.

J.SZ., B.P.: Dziecko jest cudem. Istnienie człowieka jest cudem. To, że jesteśmy tacy jacy jesteśmy, że możemy się ze sobą komunikować, dawać sobie miłość i ją brać od siebie. W Kościele katolickim jest takie sformułowanie, że do Boga można dojść przez drugiego człowieka. Trawestując to powiedzenie: nie sposób jest zrozumieć siebie, nie sposób jest zrozumieć świat, jeżeli nie jesteśmy w stanie pojąć kogoś obcego. W Ziemi Urlo Miłosz pisał o tym jakim szokiem jest zrozumienie obcości drugiego człowieka, jego odrębności i innej konstrukcji psychicznej. Każdy z nas jest przecież innym światem. Jeżeli chcemy się do kogoś zbliżyć, to pokonanie dystansu wyzwala w nas zmianę, co już jest cudem.

Dla mnie i Bolka ten film jest ważny, bo obaj mamy dzieci. Wiemy jaką dużą zmianą w naszym życiu, w myśleniu o świecie było to, że one są z nami i że musimy się wobec nich określić. To poważna odpowiedzialność! Ten moment w filmie jest ważny także dla innych ludzi. Dotychczasowe pokazy pokazują, że widzowie ten aspekt filmu jakoś bardzo rozumieją.

- Brzmi to jak gotowy humanistyczny program pojmowania sensu życia, kontaktów między dziećmi a ojcami, między rodzicami. Zastanawiam się, co do tego programu mogli wnieść Borys, Sonia, aktorzy na planie. Czy w trakcie kręcenia filmu zdarzyło się coś takiego, że ten program uległ zmianie lub uzupełnieniu?

J.SZ., B.P.: Ten program tam się stworzył, to nie jest tak, że my mieliśmy gotowe formułki! Film jest procesem. Najlepsze w filmie jest to, że wychodzi się od historii, które się toczą. Te historie wałkuje się codziennie na planie w trudnych warunkach, w rozmowach , w próbach. W sprawdzaniu gdzie ta historia brzmi dobrze, a gdzie fałszywie. Gdzie znajduje swoje rozwinięcie, a gdzie nie. I ona zaczyna żyć. W dobrym filmie historia zaczyna żyć sama.

- Skąd oszczędna forma filmu?

J.SZ., B.P.: Niektórzy podkreślają, że jako twórcy teledysków powinniśmy pójść w stronę jakiś ekscesów wizualnych, eksperymentów. Odpowiadamy, że nam zależy na sile przekazu a nie na ornamentach. Przygotowując się do filmu, bardzo długo dyskutowaliśmy o tym, jak ten film powinien wyglądać. Próbowaliśmy różnych struktur scenariuszowych, technik zdjęciowych i montażowych. Im bardziej oddalaliśmy się od filmowej opowieści, tym gorszy efekt uzyskiwaliśmy. Dlaczego? Forma jest służebna wobec treści. Opowiadana przez nas historia mówi o przemianie, o powstawaniu więzi i to jest najważniejsze. Dlatego wymaga prostej, mocnej formy.

- A co wnieśli aktorzy?

J.SZ., B.P.: Jak zawsze nieprzewidywalność, swoje emocje, swój chaos, swój porządek.

Bardzo ładnie Borys określił relacje między nim, Sonią i Hasimem. Oni oczywiście prywatnie są inni niż w filmie. Ale jakoś tak się stało, że wchodząc na plan i realizując scenę natychmiast znajdowali się we właściwym układzie: ona jest pogodzona ze światem, żyje z nim w harmonii, przyjmuje cierpienie jako coś naturalnego - tak jest świat skonstruowany, że będę cierpieć. Porażająco to zrobiła! Nie wiem jak ta mała dziewczynka potrafiła zrozumieć sytuację, w której znalazła się bohaterka filmu się. Dla mnie to do dzisiaj fascynujące. I dwóch chłopców - jeden trzydziestokilkuletni, drugi dziesięcioletni - którzy są w konflikcie ze światem. Mały dlatego, że próbuje ten świat opanować, żąda od niego podporządkowania regułom, które zostały u niego wprasowane w mózg. Ale świat się nie podporządkuje tym regułom. Świat się toczy. Z kolei postać grana przez Borysa nie jest w stanie dać sobie rady ze światem z powodu swojej słabości. On sam ze sobą nie może sobie dać rady, a co dopiero ze światem. I w tym sensie Urika rzeczywiście konstytuuje ten układ, który jest oczywiście dramatem i cierpieniem, a który na końcu znajduje swoje rozwiązanie a w zasadzie kontynuację…

O swoje roli opowiada Borys Szyc

- Co to znaczy być ojcem?

BORYS SZYC: Być ojcem to znaczy wziąć na siebie odpowiedzialność, taką największą w swoim życiu.

- Czy to jest coś co samo przychodzi, czy trzeba się tego uczyć na przykładach innych? Skąd się bierze wiedza o tym jak być ojcem?

BORYS SZYC: Oczywiście można wynieść ze swojego domu dobre lub złe przykłady, ale myślę, że facet posiada w sobie instynkt, podobny do instynktu macierzyńskiego. Rodzi się w nim miłość, tyle że u kobiet dzieje się to głównie przez serce a u mężczyzn trochę też przez umysł. Ktoś mądry powiedział, że miłość macierzyńska jest kompletnie bezwarunkowa a miłość ojca jest wymagająca i może dlatego bardziej wartościowa, ważniejsza dla dziecka, bo uczy go poruszania się w świecie. Zrozumienia, że na świecie nikt cię nie zaakceptuje tylko dlatego, że jesteś po prostu fajny; żeby tak się stało musisz od siebie coś dać.

- Zastanówmy się więc nad sytuacją z filmu „Handlarz cudów”: w życiu bohatera nagle pojawia się dwójka małych Dagestańczyków, które stają się trochę jakby kandydatami na przybrane dzieci. I okazuje się, że aby wywołać uczucia ojcowskie, dzieci wcale nie muszą być rodzone.

BORYS SZYC: Tylko czy to są do końca uczucia ojcowskie? To jest trójka samotnych, kompletnie pogubionych w życiu ludzi! Oczywiście jest między nimi różnica wieku i to spora ale nadal to są po prostu kompletnie zagubione w świecie jednostki ludzkie, które nie wiedzą jak się w nim odnaleźć. Dorosły jest chory, dwójka dzieci niby trzyma się ale wyraźnie widać między nimi antagonizmy. To co ich wszystkich łączy to brak miłości i brak miejsca zaczepienia na świecie. Są jak te wiejskie bezpańskie psy, które nagle łączą się w watahę i biegną przez życie razem.

- W ten sposób, na początku nieświadomie, pomagają sobie, a potem wręcz ratują się z opresji… Dzieciaki nie mówią, że chcą pomóc - one po prostu pomagają swoim istnieniem.

BORYS SZYC: To prawda, chociaż pojawia się ponad tą trójką ta jakaś wymyślona Francja, do której chcą dotrzeć. Ojciec małych Dagestańczyków mieszka we Francji, na Stefana czeka Lourdes… Ale pojawia się i zwątpienie – a jeśli tam nikogo nie ma, jeżeli nikt nam nie pomoże?

- Czy na potrzeby filmu były robione ćwiczenia pomagające aktorom wyobrazić sobie sytuacje, w których mają zagrać?

BORYS SZYC: W paru rzeczach życie mnie już przećwiczyło: akurat urodziło mi się dziecko.

- Ile ma lat?

BORYS SZYC: Teraz 5. Już zadaje dużo pytań; ta dziewczynka dużo już wie, kombinuje, zdaje sobie sprawę z relacji i zależności - już nie jest tak łatwo. Więc mam swoje doświadczenie życiowe i nie musiałem brać lekcji jak trzeba postępować z dziećmi. Chociaż one nas mocno zaskoczyły.

- Czym?

BORYS SZYC: Wiem, że reżyserzy długo szukali: i w Rosji, i w Polsce przejrzeli setki osób. Okazało się że najciemniej jest pod latarnią, bo Sonia uczy się w szkole baletowej w Warszawie i mówi też świetnie po polsku. Roma jest z Moskwy - on mówi tylko po rosyjsku. Oboje od razu trafili w swoje role. Sonia stała się dla nas ostoją, kręgosłupem moralnym. A my dwaj byliśmy jak dwa rzucające się psy: taki mały ratlerek i drugi - powiedzmy zmęczony przez życie buldog. Ona nas tonowała tą swoją siłą spokoju, oszczędnością ruchów, emocji i gestów. A z wyglądu przypominała mi trochę… Matkę Boską, która dla Stefana, mojego bohatera, jest bardzo ważną postacią. Chyba tylko raz wcześniej pracowałem na planie z dzieckiem, było to przy „Magicznym drzewie” Andrzeja Maleszki, ale to był dosyć lekki temat, tymczasem tutaj miałem wiele dramatycznych scen z dziećmi – bałem się ich. Byłem trochę w stresie.

- Wydawałoby się, że mówimy o dzieciach a z pana opowieści wyłaniają się archetypy mężczyzny i kobiety. Ona - spokojna, prawie święta, niczym Matka Boska. Oni – nerwowi, trochę narwani, szaleni. Młody i starszy. Mają wiele wspólnych cech…

BORYS SZYC: Ale już się sobie do gardeł rzucali.

- Właśnie, zastanawiam się gdzie jest granica pomiędzy mężczyzną-dzieckiem a mężczyzną-dorosłym czyli między 10-letnim chłopcem a dorosłym facetem, który ma problem alkoholowy, rozwalone życie i próbując się ratować w wielu sytuacjach postępuje jak… 10-latek?

BORYS SZYC: Myślę, że granica jest dosyć płynna i nie można jej określić, bo z takimi dziećmi jest troszeczkę inaczej, one chyba muszą wcześniej dojrzeć.

- Takie dzieci, czyli te wychowywane bez rodziców?

BORYS SZYC: Bez rodziców i w kulturze gdzie od dziecka się pracuje, opiekuje domem . Nie ma długiego dzieciństwa aż do upragnionej 18-tki i imprezy z prezentami, po której stajemy się dorosłymi ludźmi. Tam dorosłość przydarza się dzieciom wcześniej, jakoś surowy świat to na nich wymusza. Natomiast z kolei on, który żyje w takiej chorobie, to gdzieś tam chyba rozwój emocjonalny przez to że się pije gdzieś tam, zostaje zatrzymany.

- A inne skojarzenie: Matka Boska, którą często widział pan w Sofii Mietielicy i ta prawdziwa - Matka Boska z Lourdes – do której Stefan pielgrzymował. W której było więcej Matki Boskiej?

BORYS SZYC: Matka Boska z Lourdes jest tylko obrazem w jego głowie, do którego on dąży, ale pewnie bliższa jest ta, która jest blisko niego. Ta, która jest na ziemi, która - jak rozmawialiśmy wcześniej - łapie go fizycznie za rękę i mówi „uspokój się, opanuj”. Po prostu potrzebny jest ktoś, kto nam ufa – wierzy, patrzy w oczy, mówi „uda ci się”. Wtedy bardziej się chce i jest to bardziej namacalne, niż jakiś wizerunek na obrazie, jakaś daleka Francja, Bóg, i coś wirtualnego do czego dążymy.

- Co mogło się dalej stać z bohaterami „Handlarza cudów”? Bo film kończy się w zawieszeniu…

BORYS SZYC: Mam nadzieję, że Stefan dojechał a znając braci, którzy go odwozili na pewno go dowieźli na miejsce, na które trzeba. Teraz jest pytanie, co on dalej zrobił ze swoim życiem? Czy ta miłość, ta zmiana, która w nim nastąpiła okazała się wystarczająco silna? A może po prostu to był ten ich czas i tyle: mieli sobie dać to czego nigdy wcześniej nie poczuli - miłość i rozejść się. A my możemy się nad tym zastanowić.

Sofia Mietielica opowiada o roli Uriki

-Gdzie się wychowałaś?

SOFIA MIETIELICA: Przez pierwsze 6 -7 lat mieszkałam w Barnaule w Rosji a później już tutaj, w Polsce. Przez rok byłam też na Ukrainie, więc..

- To skąd wiedziałaś jak zagrać dziewczynkę z Dagestanu?

S.M. : Przeczytałam scenariusz i postarałam się wczuć w to, co może myśleć taka osoba. Czułam że nie może być wesołą dziewczyną, bo jednak dużo przeszła i to jej życie jest ciężkie.

- Myślisz, że ta różnica jaka jest między bohaterami filmu wynika przede wszystkim z wiary, pochodzenia, czy może też z czegoś innego - na przykład ze stanu rodziny . Oni są półsierotami. Matka zginęła, jadą odszukać ojca, który wyemigrował i mieszka teraz we Francji, w Lyonie. Muszą przemierzyć całą Europę i to nielegalnie, żeby uciec od sieroctwa. Potrafisz sobie wyobrazić taką sytuację, że nie masz rodziców albo że musisz gdzieś szukać ojca?

S.M. : Ciężko jest mi to sobie wyobrazić. Ja naprawdę Urikę i Hasima podziwiam za ich odwagę, za ich siłę, za to że za wszelką cenę chcą znaleźć ojca. Nie wiem, czy ja dałabym radę. Nie jestem pewna, czy byłabym na tyle silna.

- W Lyonie mieszka ojciec, którego bohaterowie dawno nie widzieli, teraz wydaje im się surowy, bardzo poważny, wręcz…

S.M. : ...obcy. Właśnie! Stefan stał się nam bliższy niż tata i za bardzo nie wiedzieliśmy co powiedzieć, jak z nim rozmawiać , o czym. Nie wiedzieliśmy jak to będzie. Urika i Hasim trochę bali się zamieszkać z nim. Chociaż do niego jechali i chcieli tego.

- A co jest w Stefanie takiego, że on się okazał bliższy?

S.M. : Pomógł nam, był przy nas w trudnych sytuacjach. Ta wspólna podróż do Francji bardzo nas zbliżyła. To że się jednak podjął zadania i mimo jego problemów pomógł nam. Przyszedł po nas i odwiózł nas do Lyonu.

- Czy Borys Szyc, grający Stefana, ma w sobie coś, co chętnie widziałabyś u swojego ojca?

S.M. : Jest bardzo zabawny. To ważna cecha. Jest bardzo miłą osobą. To znaczy mój tata też jest miły oczywiście… Ale Borys Szyc bardzo fajnie żartuje, świetnie rozluźnia ciężkie i napięte sytuacje. Mój tata czasami jest zbyt poważny – tak uważam.

- Czyli humor bardzo pomaga w nawiązaniu bliskości?

S.M. : Tak.

- Jaki twoim zdaniem powinien być idealny ojciec?

S.M. : Powinien być opiekuńczy, troskliwy, czasami wesoły. Żebyśmy się dobrze rozumieli, żebyśmy spędzali więcej czasu ze sobą. Żeby nie było konfliktów między nami. Chociaż to też czasami jest dobre, żeby się zastanowić nad jakimiś problemami ale żeby nie było kłótni, żeby był zawsze blisko i żebym mogła się zwrócić do niego o pomoc.

- A jaki powinien być mężczyzna twoich marzeń?

S.M. : Też powinien być opiekuńczy, też powinien być troskliwy, no i przystojny. Ciężkie pytanie. Ja nie wiem, pewnie mi się to zmieni jeszcze z wiekiem.

- Na razie dwa razy wymieniłaś te same cechy! Tylko o ojcu nie powiedziałaś, że musi być przystojny. Czyli ojciec to jest dla ciebie wzór mężczyzny?

S.M. : No, tak.

Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Fabuła

Multimedia

Proszę czekać…