Zemsta

6,6
Costello (Johnny Hallyday) dostaje informacje o śmierci córki, która została zamordowana wraz z rodziną. Bliski emerytury gastronom okazuje się mieć doświadczenia z przeszłości, które pomogą mu pomścić stratę dziecka i poradzić sobie w obcym kulturowo Hongkongu.
Coś tam, gdzieś tam... zwolennik japońskiej kinematografii, kina grozy klasy B oraz literatury science-fiction. Grafoman nadnaturalny. Nie przepadam za tanimi sequelami, ludzka bezmyslnością i stężeniem absurdu przekraczającym masę krytyczną. Lubie trolle. Zwłaszcza z czerwona kapusta i sosem czosnkowym.

Kucharz, zabójcy i rybny targ 7

Gdyby spojrzeć na filmy akcji, można dojść do wniosku, że głównym zajęciem bohaterów tego rodzaju kina jest nieustanne mszczenie się na kimś. Nieważny powód - zdrada, dług honorowy, śmierć ukochanej osoby lub partnera z pracy - ważne, żeby krucjata prowadząca do wymierzenia kary była długa i brutalna, a finałowy pojedynek zmienił się w porywający balet śmierci z masą podziurawionych kulami ciał. Czego więc można spodziewać się po filmie wyreżyserowanym przez Johnny’ego To i noszącym wymowny tytuł Zemsta?

Zemsta (2009) - Johnny Hallyday (I)

Cóż, z pewnością nie głębokich przemyśleń o charakterze egzystencjalnym. Przyznam, że lekkim zaskoczeniem była dla mnie informacja, iż Zemsta była nominowana do Złotej Palmy w Cannes w 2010, jednak po zaznajomieniu się z filmem fakt ten aż tak mocno nie dziwi. Trzeba bowiem przyznać, iż reżyser przygotował całkiem zgrabne widowisko, które korzysta z wielu znanych i sprawdzonych klisz, oferując widzowi zajmującą, lecz całkowicie pozbawioną oryginalności historię. Opowieść jest bowiem prosta: do Hongkongu przybywa francuski kucharz, Costello, aby odnaleźć ludzi, którzy dokonali brutalnego ataku na jego córkę oraz jej rodzinę i zemścić się na nich. Aby mieć pewność powodzenia planu, wynajmuje trójkę płatnych zabójców i rozpoczyna krwawy marsz zemsty, na końcu którego znajduje się upragniony spokój ducha i trup głównego złego stygnący na chodniku.

Nie trzeba się wiele wysilać, by rozpoznać rozmaite kalki i nawiązania, z których korzysta Johnny To. Motyw vendetty - stary jak świat i esencjonalny dla kina akcji, które nie może się bez niego obejść - w wersji "rodzinnej" znajdziemy chociażby w stareńkim Życzeniu śmierci, w którym Charles Bronson wymierza sprawiedliwość za śmierć swojej żony. Kucharz okazuje się nie być takim znów zwykłym kuchtą, a jego słabość do zdjęć ma głębszy podtekst (ciekawy zabieg, kojarzący się w pewien sposób z Memento, ale w moim odczuciu nie wykorzystany do końca). Trzech zabójców, ze swoistym kodeksem honorowym odsyła do kina yakuzy, sytuując ich pomiędzy bezlitosnymi bohaterami filmów Kinji Fukasaku, a nieco melancholijnymi postaciami z filmów Takieshiego Kitano, dzieląc z nimi destrukcyjny pęd ku śmierci, przyjmowanej jako jedyne możliwe rozwiązanie. Wszystko to podlewa reżyser karkołomnymi scenami strzelanin, gdzie kule latają na wszystkie strony, ilość trupów rośnie w zawrotnym tempie, a liczne spowolnienia celebrują ten morderczy taniec, odsłaniając jego makabryczne piękno. W swojej historii To sięga po tematy typowe dla filmów akcji: męską przyjaźń, swoiście ujmowany honor, determinację, palące poczucie niesprawiedliwości, przeznaczenie, którego nie da się uniknąć… Niewątpliwie chwytów tych użyto w kinie niejednokrotnie, trzeba jednak przyznać, iż reżyser nad wyraz sprawnie łączy gotowe kawałki, tworząc z nich mało odkrywczą, ale satysfakcjonującą całość. W efekcie widz nie musi poświęcać całej uwagi meandrom fabuły, starając się zrozumieć, kto, co i dlaczego, może tym samym skupić się na innych rzeczach.

Zemsta (2009) - Johnny Hallyday (I)

Przede wszystkim zaś na obrazach. Reżyser ma bowiem niezwykłą zdolność do aranżowania znakomitych i niezwykle efektownych scen. Wystarczy spojrzeć na sekwencję strzelaniny w parku, odbywającej się przy świetle księżyca, który raz za razem kryje się za chmurami, przekształcając szybką egzekucję w chaotyczną bitwę, gdzie nie da się określić, czy ciemna sylwetka za drzewem to swój, czy też wróg. Kule świszczą w powietrzu nie pozostawiając nikogo bez uszczerbku na zdrowiu, kamera krąży nad bohaterami, kryje się razem z nimi za drzewami, starając się uniknąć pocisków, a wiatr wzbija w powietrze setki liści. Takich znakomitych perełek znalazłoby się zresztą więcej: scena na wysypisku śmieci, ze sprasowanymi kostkami makulatury - prowizorycznymi barykadami, sunącymi ku śmierci; strzelanina na klatkach schodowych, pełna chaosu i determinacji; zabawny moment testowania broni, kiedy kolejne pociski wprawiają w ruch zdezelowany rower, czy wreszcie finał, gdzie bohater próbuje odnaleźć swój cel, mając do pomocy tylko płaszcz, który nakłada kolejnym trupom. Wszystko to, zebrane do kupy, pokazuje Johnny’ego To jako twórcę o dużym wyczuciu obrazu, potrafiącego dobrze skorelować wydarzenia fabularne z odpowiednimi środkami wizualnymi. W zasadzie tylko w jednym momencie - modlitwy Costello w końcówce filmu - poczułem się lekko skonsternowany; nie dość, że chwyt wydał mi się mocno sentymentalny, to sposób aranżacji bardziej pasował mi do niskobudżetowych produkcji.

Nieźle wypadli natomiast aktorzy. Zdecydowanie pochwalę Johnny’ego Hallydaya w roli Costello. Już kiedy widzimy go po raz pierwszy możemy mieć wątpliwości co do jego "potulności": zmęczona twarz, czarny płaszcz z zawadiacko podniesionym kołnierzem, ciemne okulary, kapelusz, a przede wszystkim niesamowicie jasne, niebieskie oczy. To zestawienie starczej twarzy i zimnego, stalowego spojrzenia robi piorunujące wrażenie. Nieźle wypadli trzej zabójcy - Anthony Wong Chau-Sang, Ka Tung Lam i Suet Lam: niezwykle sprawni, opanowani, ale gdy trzeba, potrafiący trysnąć humorem. Tyczy się to zwłaszcza Chau-Sanga, szefa grupy, realizującego model poważnego, nieco melancholijnego profesjonalisty, który śmierć przyjmuje z uśmiechem na twarzy. No i wreszcie Simon Yam w roli George’a Funga, karykaturalnego, lecz niebezpiecznego przestępcy, który zło ma dosłownie wypisane na twarzy. W kontekście całego filmu może trochę brakować silnej postaci żeńskiej, ale powiedzmy to sobie szczerze - w świecie twardych, męskich zasad i honoru nie ma miejsca dla kobiet. Zemsta to zabawa dla chłopców.

Zemsta (2009) - Johnny Hallyday (I)

Johnny To stworzył film, który nie wychodzi poza granice swego gatunku, w obrębie którego jednak dobrze realizuje znane schematy. Oczywiście, wszystko już było, niekiedy na zdecydowanie wyższym poziomie wykonania i każdy, kto ogląda tego typu produkcje wie doskonale, czego się spodziewać. Mimo wszystko warto dać filmowi szansę - zwłaszcza jeśli ktoś szuka sprawnie zrealizowanego kina akcji, ale bez nadmiernego epatowania szczeniactwem i pustą brutalnością. Ja czasu spędzonego z Zemstą nie żałuję.

0 z 3 osoby uznało tę recenzję za pomocną.
Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 2
Mrozikos667 7

Stylówa nieziemska nawet jak na standardy Johnniego (strzelanina w świetle księżyca!). Szkoda, że parę razy zapuszczają się na terytorium obciachowej klasy B.

i_darek1x

Może być ! – Interesujący scenariusz ,dobra obsada …
Był by lepszy po skruceniu ,a tak jest naciągany trochę do przesady…

Ogólnie dobrze się ogląda…

Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Pozostałe

Proszę czekać…