Dlaczego nie? 4
Idąc do kina na komedię zwykle liczymy na to, że będziemy się dobrze bawić, nie wymagając od scenariusza ani głębi intelektualnej, ani nadzwyczajnej staranności w logicznym powiązaniu kolejnych wątków filmu. Może być absurdalnie, byle śmieszyło. Gorzej, jeśli nie śmieszy. Wtedy mniej cierpliwy widz zaczyna marudzić, że chce do domu.
Jest ona, Julia i jest on, tym razem nie Romeo. Ładnie nakręcona, romantyczna historia miłosna z happy endem, dlatego tym razem nie w Weronie, lecz w Warszawie. Osadzona w miłym dla zmysłów, luksusowym świecie pięknych, młodych, zdolnych i bogatych. I co więcej - zakochujących się na zawołanie, z wzajemnością. Nikt im nie stoi na przeszkodzie do szczęścia. I do tego jest jeszcze dziecko. Rozkoszne, jak zwierzątko futerkowe. Nic, tylko głaskać. Niezawodnie zdobędzie sympatię widowni, niezależnie od tego, co powie i co zrobi. Kto tego nie kupi?
Odnośnie scenariusza nie mam większych zastrzeżeń... jak na komedię romantyczną. Jego podstawową zaletą jest prostota pomysłu – od początku wszystko jest łatwe do zrozumienia i przewidzenia. Wystarczyłoby usiąść rozpartym w fotelu i leniwie śledzić akcję. I tutaj zaczyna się moje narzekanie. Prawdę mówiąc po Ryszardzie Zatorskim spodziewałam się filmu bardziej zabawnego, mając w pamięci jego Seksmisję i Vabank. I gdyby tak było, przełknęłabym bez fochów inne niedociągnięcia, które narzucały się mojej uwadze wyłącznie z tego powodu, że się nudziłam.
Nie winię za brak efektu aktorów. Robili, co mogli, by przydać temu obrazowi rumieńców. Nie należy od nich oczekiwać cudów, przy tak miałkich dialogach, gdzie jedyną śmieszną kwestią humoru sytuacyjnego było: "no, to - czym chata bogata". Charakterystyka postaci filmowych jest interesująca, jednak scenarzysta nie potrafił wykorzystać tego potencjału w zbudowaniu ciekawszych relacji między nimi.
Pustkę filmowej narracji wypełniono gdzie tylko możliwe dość nachalną muzyką z natrętnym tematem przewodnim, bez której film moim zdaniem zapadłby się w niebyt. Po raz pierwszy od dłuższego czasu spotykam taki nierozerwalny twór, gdzie film nie istnieje bez ścieżki dźwiękowej, a ona nie istnieje bez filmu. W tym przypadku muzyka wychodzi z tej symbiozy obronną ręką, bo takie ma zadanie, by tworzyła z filmem całość, ale fakt, iż film podpiera swoją egzystencję muzyką świadczy o jego słabości.
Całość projektu ratują zdjęcia, które w kontekście tego filmu i na tle krajowych produkcji można by uznać za niezłe, choć w filmie mającym pretensje do sztuki przepadłyby niechybnie. Przy ujęciach ogólnego planu obronią się samym tematem wielkiego, dobrze oświetlonego miasta, ale zbliżenia są pozbawione wyraźnego sensu, rozwlekle montowane i zbyt luźno kadrowane, tak jakby operator nie bardzo wiedział, do czego służy szeroki ekran.
Mogło być lepiej, śmieszniej, sprawniej, ciekawiej i bardziej dynamicznie. A jest przeciętnie. Można jednak zobaczyć, nie straszy.
przewidywalny ale bardzo przyjemny w oglądaniu