Andrzej Saramonowicz o filmie
„Jak się pozbyć cellulitu” to historia kobiecej przyjaźni wystawionej na niespodziewaną próbę. Bohaterki tej pełnej zaskakujących zwrotów akcji opowieści w wielu momentach przypominają pamiętne Lejdis – z tą różnicą, że są młodsze, bardziej zwariowane, zdecydowane mniej przeklinają i zdecydowanie więcej… palą.
W jednym z pierwszych zdań „Lejdis” napisałem, że przyjaźń to jedna dusza w czterech ciałach. Uznałem bowiem, że nic lepiej nie odda siły wspólnoty, którą potrafią stworzyć kobiety. Ta sama sentencja pasuje jak ulał także do mojego najnowszego filmu „Jak się pozbyć cellulitu”. Tu także kobiety - borykające się z szorstkością i głupotą męskiego świata – czerpią siłę do działania z przyjaźni, którą sobie wzajemnie ofiarowały, z tą różnicą, że jest ich nie cztery, tylko trzy.
Chemiczka Kornelia (Magdalena Boczarska), historyk sztuki Ewa (Dominika Kluźniak) i telewizyjna pogodynka Maja (Maja Hirsch). Pozornie wszystko je dzieli: temperament, zainteresowania, styl życia. Ale prawdziwa przyjaźń z różnic potrafi uczynić zalety. Kiedy nadejdzie czas, by stawić czoła prawdziwym kłopotom, każda z przyjaciółek stanie we wspólnym szeregu, by solidarnie się wspierać.
„Jak się pozbyć cellulitu” to także opowieść o kobiecej wyobraźni, o wdzięku z jakim kobiety potrafią kłamać. Tę umiejętność stosują równie skutecznie wobec zatroskanego męża jak i... seryjnego mordercy. To właśnie wyobraźnia sprawia, że Kornelia, Ewa i Maja wychodzą cało z najgorszych opresji i przeżywają najwspanialszą przygodę swojego życia.