Film na jeden raz, nie dłużej, bo w sam raz. 6
Pewna młoda kobieta ulega wypadkowi, a przez to traci pamięć. Niewinna jak lilia i zarazem piękna Cassie Grant (Christina Ricci) trafia do obcych sobie ludzi, którzy postanawiają jej pomóc i próbować przypomnieć kim ona jest. W tej spokojnej i nudnej mieścinie najważniejszym wydarzeniem roku jest coroczny festiwal wraz z pokazem sztucznych ogni… Wszystko zaczyna się zmieniać, kiedy Cassie zaczyna dostrzegać ludzi, których inni nie widzą. Może to być zarówno deja vu, jak i szok pourazowy… Kiedy pamięć zawodzi, to co może być w stanie uratować ją od zbliżającego się nieszczęścia? W tym samym czasie grupa archeologów odkrywa fresk przedstawiający ukrzyżowanie Chrystusa z zupełnie innej strony… Przedstawia ludzi bezradnie, ale z ciekawością przypatrujących się męczeńskiej śmierci Mesjasza. Co może łączyć oba przypadki? Czym jest tytułowe zgromadzenie?
Obraz ten, zrealizowany na dość oryginalnym pomyśle, bo jak dotąd wcześniej nie wykorzystanym, przedstawia ciekawe i interesujące zjawisko śmierci. Film ten jest żywym dowodem na to, że wytłumaczeń, co do publicznych zbrodni opublikowanych za pomocą mediów, może być naprawdę wiele. Są znaki i symbole, które są nieodzownym elementem w tego typu filmach, chyba najbardziej znane z serii „Omen”, czy chociażby „Widma”. Są także wątki religijne, historyczne, a także dramatyczne. Wizja przedstawienia osób będących w centrum nieszczęścia jest dosyć przerażająca i jednocześnie trzyma widza w napięciu. Kilka skoków napięcia, gwałtowny obrót w akcji, szybkość i zmienność w fabule sprawia, że „Zgromadzenie” nadaje się tylko na jeden raz do obejrzenia, by móc pozbyć się uczucia całkowitej przewidywalności. Nie napiszę jednak, że od samego początku wiadomym było kim są owe postacie, a na dodatek kto za tym wszystkim stoi, bo tak na szczęście nie było. Jedną z największych wad tego filmu jest pozbawienie go jednego, głównego wątku, na którym spokojnie można by się skupić. Zamiast tego mamy tęgie postacie, głupawe olśnienia, co z rozdrażnieniem można by odpowiedzieć: „dopiero teraz to odkryłeś?!”. W zamian za piękne zdjęcia angielskiego miasteczka i wybrzeża Anglii otrzymujemy typową amerykańską głupotę i typowe dla tego kraju błędy.
W tej obsadzie najbardziej wyróżnia się Christina Ricci. Jednocześnie można by rzec, że ona cały ten film ratuje, a jednocześnie „podtrzymuje przy życiu”. Jej postać jest zarówno barwna jak i nieprzewidywalna. Tajemniczość nadaje jej uroku i wdzięku, którymi z natury jest obdarzona. Z najlepszej roli męskiej wyróżnia się Ioan Gruffudd jako poboczna, również bliżej nieznana postać. Nie jest to może równie genialna kreacja co w/w aktorki, ale warto jednak zobaczyć znajomą twarz z wcześniejszych jego produkcji.
Bardziej nie trzeba rozmyślać nad tym filmem, jak szybko się go obejrzy, tak szybko się o nim zapomni. Jeśli kogoś fascynuje pojęcie śmierci i jej postaci, tym bardziej powinien sięgnąć po ten film. Jak już wcześniej wspomniałem, największe wrażenie zrobiła na mnie kreacja głównej aktorki, do tego niejednoznaczny wątek ciągnący się od samego początku do końca. I odwrotnie!
cienki nie straszny napięcie mierne