Fajny film. Ale "La strada" jeszcze bardziej mi się podobał. W pełni rozumiałem głównego bohatera granego przez Marcello Mastroianni, gdyż sam uciekam przed przytłaczającym mnie otoczeniem – w dzisiejszych czasach mógłby zapisywać się na różne terapie i chodzić do lekarzy, bo swoją genialność każdy musi przypłacić chorobą psychiczną. Przy okazji fenomenalna muzyka Nino Roty ("Ojciec chrzestny") – co potwierdza mnie w przekonaniu, że był fenomenalnym muzykiem tak jak Ennio Morricone (obydwaj już świętej pamięci).
Jedno jest pewne,dawno się tak nie wymęczyłem…o matko.Przesycenie dadaizmem i sztuką konceptualną,bólem tworzenia i życia. Krytyk z filmweb’u starter-pack.
http://tinyurl.com/gru6krf tv, powtórka. Wróciłem po ośmiu latach do tej opowieści o tworzeniu, gdzie sam proces jest esencją. Teraz już szanuję i podziwiam.
Artystyczny bełkot Felliniego. Zlepek zdarzeń na granicy jawy i snu głównego bohatera ukazujących jego rozdarcie i brak weny. Nużący, irytujące problemy Guido.
Fajny film. Ale "La strada" jeszcze bardziej mi się podobał. W pełni rozumiałem głównego bohatera granego przez Marcello Mastroianni, gdyż sam uciekam przed przytłaczającym mnie otoczeniem – w dzisiejszych czasach mógłby zapisywać się na różne terapie i chodzić do lekarzy, bo swoją genialność każdy musi przypłacić chorobą psychiczną. Przy okazji fenomenalna muzyka Nino Roty ("Ojciec chrzestny") – co potwierdza mnie w przekonaniu, że był fenomenalnym muzykiem tak jak Ennio Morricone (obydwaj już świętej pamięci).