"Ich wojna, nasz świat". 10
Czego można się spodziewać po tak długo oczekiwanym filmie przez dziesiątki milionów fanów, którzy w dzieciństwie dorastali z robotami? Nie z byle jakimi robotami, jednak z niepowtarzalnymi w swoim gatunku zabawkami, potrafiącymi zmieniać się w pojazd (jako przykrywka), aby następnie całkowicie się zamienić w robota uzbrojonego po zęby? I to nie byle jaką bronią. Międzygwiezdnym mieczem odpornym na wszelakie uderzenia, pistoletami, karabinami, rakietami itd. Do tego jeszcze kreskówka. Nie da się opisać tego wrażenia i uczucia, kiedy to nasz ulubiony Transformers (moim był Optimus Prime i takiego właśnie miałem) ratuje Ziemię przed zagładą! Kiedyś nie posiadanie przez chłopca choć jednego robota w swoim pokoju było niemożliwym.
Do zeszłego roku były one wciąż zapomniane, wręcz porzucone w kartonowe pudła, a my ze świadomością, że nigdy się już nimi nie będziemy bawić - doznaliśmy szoku. Ktoś podjął się próby realizacji filmu, opartego na fabule kreskówki Transformers! Niemożliwe staje się prawdziwe. Moje największe pragnienie - zobaczenie takich robotów chodzących i rozmawiających z prawdziwymi ludźmi zostało spełnione. Dorzućmy do tego reżysera - Michaela Bay'a i producenta - Stevena Spielberga, a otrzymamy wybuchową mieszankę, która tylko pobudzi uśpiony w nas wulkan. Czyżby mało tego było? Mamy rok 2007! Jeszcze dwa lata temu by nie było możliwe zrobienie takich efektów specjalnych, jakie podziwialiśmy na wielkim ekranie. Nie wierzysz? Dla porównania: Michael Bay wyreżyserował jeszcze takie wielkie produkcje jak Armageddon i Pearl Harbor. Te wysoko budżetowe produkcje głośne są ze względu na swoje efekty specjalne, jednakże po kolejnym już obejrzeniu i mimowolnym porównaniu do nowszych filmów - te efekty nie wychodzą realistycznie. I o właśnie o taką realistykę mi chodzi.
Teraz, kiedy możemy podziwiać efekty pracy reżysera oraz ekipy od efektów specjalnych trudno będzie się zorientować co powstało komputerowo, a co zostało specjalnie stworzone na potrzeby filmu... Ale po kolei. Pewnego, zwykłego dnia chłopak o nazwisku Witwicky dostaje niespodziankę od swojego ojca (za dobre wyniki w szkole) - żółty, stary samochód Chevrolet Camaro. Wszystko układa się bardzo korzystnie, zwłaszcza dla Sama Witwicky. Udaje mu się podwieźć do domu dziewczynę, w której zawsze się podkochiwał (Megan Fox) i zyskuje szacunek rodziców, jednak aż do chwili, kiedy to jest świadkiem jak jego samochód "ucieka" i na oczach głównego bohatera zamienia się w robota. Następne rzeczy dzieją się bardzo szybko... Aż za szybko. Dowiaduje się przy okazji, że na Ziemię wylądowały dwie rasy supernowoczesnych robotów z odległej planety (Cybertron) w poszukiwaniu Kości, która odpowiedzialna jest za samo istnienie robotów. Jest rasa dobra - którą poznaje Sam i rasa zła - która jest coraz bliżej odkrycia prawdy oraz wie wszystko o Samie i stara się go dorwać...
Odtąd jesteśmy świadkami ciągłej ucieczki bohaterów przed siłami zła. Bardzo popisowymi, gdyż dla Deceptikonów nie ważne jest ile przy okazji rozbije się aut lub ile zginie ludzi. Zapierające dech w piersiach sceny, nie dadzą nam okazji oderwać oczu od wielkiego ekranu, nawet gdybyśmy musieli. Taka dawka, ponad godzina samej akcji jest w stanie porządnie widza wstrząsnąć. Nie da się przewidzieć, co, kiedy i gdzie wybuchnie, a tym bardziej jakie będą tego skutki. Sceny te zostały tak perfekcyjnie złączone, że nie trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się po sobie. Oczywiście środek akcji, czyli pogoń za głównymi bohaterami i próby odzyskania Kości nie mają od razu miejsca w centrum miasta! Mamy do czynienia z różnoraką scenografią. A są to przede wszystkim: Pustynie, niebo, mosty, garaże, parkingi i w końcu autostrady. Przy tym ostatnim widzimy coś na miano superszybkich wyścigów, kiedy to roboty transformują w maszyny, które mogą dowolnie zmieniać się w inne. Jednak te wybrane i tak zadowolą największego fana szybkiej jazdy. Na szczęście nie zabrakło przy tym ogromnej liczby rozbitych samochodów oraz walk, nawet podczas jazdy, kiedy to jadący z prędkością około 200 km na godzinę samochód zamienia się w robota, który w następnej chwili otwiera ogień na ciężarówkę, aby następnie jeździć po asfalcie jak na łyżwach i w końcu wylecieć w powietrze - robi fenomenalne wrażenie.
Czy aby jednak taka dynamizacja nie straszy? Oczywiście w niedosłownym znaczeniu tego słowa. Trudno wysilić wzrok by dostrzec takie drobiazgi jak wyrzut rakiet, przy jednoczesnym wybuchu kilkunastu aut i do tego dialogi bohaterów. Tak "napakowana" fabuła i jednocześnie akcja może lekko zniechęcić widza do dalszego jej śledzenia, pozostawiając sobie tylko akcję. A tego skutkiem może być... niezrozumienie o co w tym wszystkim chodzi. Ale stawiając na to, że jednak takich filmów nie widzi się codziennie, a tylko raz na rok, to można spokojnie skupić się i na tym i na tym. Dlatego moje podejrzenia, że jeżeli nie zobaczę w tym filmie najlepszej, znanej mi obsady aktorskiej (wtedy ten film stoczy się na dno) były bezpodstawne. Kogo tak naprawdę to obchodzi? Ważne, że aktorzy, ci mniej jeszcze znani, dali z siebie wszystko i pokazali właściwą klasę w takim filmie. Nawet teraz, po obejrzeniu Transformers nie widzę nikogo innego w ich miejsce. Taka gra aktorska jest brana pod uwagę dwa razy w filmie akcji. Czy aktorzy zagrali przekonująco - tak właśnie było - i czy potrafią przekonać widza, że przed nimi stoi robot i czy on śmieszy lub wzrusza.
Ścieżka dźwiękowa również nie pozostaje w tyle. Muzyka, która leci w tle potężnych wybuchów czy przemiany robotów daje o sobie znać. Tak jakby przemawiała do widza, że jest nieodzownym elementem akcji i że podnosi atmosferę. Do tego jeszcze dochodzi gatunek rock i pop. Możemy także usłyszeć jedne z najnowszych utworów, które nie tylko zna młodzież. Ta część akurat zawsze pojawiała się przy śmiesznych sytuacjach. A było ich naprawdę dużo! Ale pytanie nasuwa się, skąd właśnie tyle humoru w filmie akcji? Dzięki głównemu bohaterowi. Bowiem Shia LaBeouf od dzieciństwa grał już w wielu komediowych serialach (Even Stevens i Holes) i znany jest też jako jeden z najlepszych komików. Tak przepełniony śmiesznymi scenami scenariusz jest najlepszy i to nie tylko dla najmłodszych, gdyż z myślą o starszych widzach - jest wiele momentów, które tylko oni mogą zrozumieć.
Reasumując, mogę śmiało podważyć tezę o przedziale wieku dla widzów tego filmu. Nie jest to żadne 10-13 lat, lecz bez ograniczeń. Film, który uważam już za kultowy oraz ponadczasowy, do którego warto wrócić, kiedy zapomniało się nasze dzieciństwo, w co kiedyś wierzyliśmy, kto był naszym herosem, oraz jednocześnie świetnie się przy tym bawiąc.
Nie nastawialem na nie wiadomo co i muszę stwierdzić, że tak do połowy filmu, byłem skłonny dać ocenę 7. Nawet mnie wciągnęło. Niestety gdzieś od momentu wmieszania się tajnych agentów i przeniesienia akcji do sektora 7, zaczęły dziać się niestworzone rzeczy i wręcz śmieszne. Co tam robiła ta zbieranina bohaterów, gówniarz z gówniarą, sekretarz obrony narodowej, przypadkowy haker, specjalistka od analizy dźwięku i cała reszta ?
Gdyby nie wciągający początek, ocena by była 5, a tak daje naciągane 6, mocno naciągane.