Smętarz dla zwierzaków szybko zamienia się w diabelski rollercoaster, który pędzi na złamanie karku, aby tylko odhaczy większość gatunkowych klisz. 5
Kolejne ekranizacje prozy Stephena Kinga wyrastają jak grzyby po deszczu. Nowa wersja Smętarza dla zwierzaków została wyhodowana na żyznej glebie, chociaż można dopatrzyć się w niej udziału nawozów sztucznych. Ekstremum mroku nakłada cień na mocne strony filmu. Wskrzeszony horror może nie jest złośliwy — drażni natomiast wtórnością oraz prostotą rozwiązań fabularnych.

Duet Kevina Kolscha i Dennisa Widmyera sięga w swoim najnowszym horrorze po prozę Stephena Kinga. Ten z kolei garściami czerpie w „Smętarzu dla zwierzaków” z klasyków amerykańskiej powieści gotyckiej, by wspomnieć choćby Edgara Allana Poe’a. Rozpacz przechadza się na skraju granicy obłędu, bezlitośnie pastwiąc się nad wrażliwością bohaterów. Uderza w ich serce. Wpuszcza do krwiobiegu truciznę, która ostatecznie trafia do umysłu.
Rzecz opowiada o traumie po utracie bliskich — zwierząt oraz ludzi. Próbuje odpowiedzieć na pytanie: do jakiego stopnia jesteśmy w stanie się posunąć, aby przywrócić życie zmarłym, nawet jeśli znamy ciążące na nas konsekwencje takiego działania. Gotycka aura dostrzegalna jest nawet na poziomie kreacji poszczególnych przestrzeni — gęsta mgła spowija nagrobki tytułowego miejsca spoczynku zwierząt, niebo przecinają błyskawice, a upiory pojawiają się w odległym oknie (dostrzegalne tylko na moment) – jak przystało na spadkobierców „W kleszczach lęku”. Twórcy zapominają, niestety, że jednym z najpotężniejszych demonów ludzkości jest rozpacz.

„Smętarz dla zwierzaków” szybko zamienia się w diabelski rollercoaster, który pędzi na złamanie karku, aby tylko odhaczy większość gatunkowych klisz.
Poprzez nadmiernie skondensowanie klasycznych zabiegów kina grozy twórcy szybko tracą zainteresowanie widowni. Ostatecznie druga adaptacja „najmroczniejszej powieści Stephena Kinga” okazuje się poprawnym, acz wtórnym horrorem — początkowo osadzonym w konwencji niepokojącej baśni, na koniec fundującym ekstremy brutalności oraz przesyt gatunkowych chwytów. Jumpscar użyty po raz pierwszy wywołuje palpitacje serca – wykorzystany po raz nasty, wprowadza marazm podszyty zakrzepłą krwią.

Fabuła gna tutaj przez burzę i noc, jakby wytwórnia narzuciła naglący deadline filmowcom na planie zdjęciowym. W efekcie kameralna historia rodziny, której każdy członek nosi w sobie pewną traumę po śmierci bliskiej osoby albo pacjenta w pracy, szybko zamienia się w przeźroczyste kino dla amatorów horrorów. Takie działanie pociąga za sobą poważne konsekwencje: losy bohaterów są kompletnie obojętne widzom. Może poza kilkuletnią Ellie Creed (Jeté Laurence). A przecież powieść Kinga działała właśnie dzięki więzi odbiorcy z postaciami książki.
Twórcy są wierni literackiemu pierwowzorowi „Smętarza dla zwierzaków” wyłącznie wtedy, kiedy rzecz dotyczy motywów grozy.

Niemal każda z książek Stephena Kinga doczekała się ekranizacji. Czasem możemy wskazać na smakowite tytuły, jak Carrie z 1976 roku albo cztery lata starsze Lśnienie. Innym razem hollywoodzcy twórcy raczyli widzów niestrawną masą z chrząstek i przeterminowanego mięsa (Łowca snów, Desperacja). „Smętarz dla zwierzaków” A.D. 2019 plasuje się dokładnie pośrodku adaptacji literatury mistrza grozy. Spełnia oczekiwania jako prosty horror – niestety, panuje w nim tak wiele konwencji, nad którymi niedoświadczeni twórcy nie potrafią zapanować, że fabuła szybko zamienia się w bałagan. Mamy zatem film o duchach, trwożące sceny retrospekcji, gotyckie cmentarze oraz kino grozy o złośliwych dzieciach. Brakuje tylko pierwiastka ludzkiego, humanistycznego, który najbardziej przeraża w tego rodzaju historiach – historiach o bólu i rozpaczy.
Według mnie jest to jeden z tych lepszych remaków. Pierwszy film nie zrobił na mnie jakoś wielkiego wrażenia, natomiast ten jakoś bardziej mi sie spodobał. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na całkiem fajny klimat, który jest budowany w tym filmie. Sam więc fakt, że skupiono się na nim zamiast jump scare’ach zaliczam na plus. Jeśli chodzi o fabułę to przeszła ona małe zmiany przez co film potrafił zaskoczyć. Nie wszystkim może to się podobać, mnie osobiście taka zmiana przypadła do gustu, chociaż mimo wszystko jestem zdania, że to co zaprezentowano w książce jest lepsze. No i końcówka pomimo tego, że była nieprzewidywalna to mnie osobiście nie przypadła do gustu. Troszke mi się gryzła z całą historią. Na wzmiankę zasługuje również gra aktorska, która stała na bardzo wysokim poziomie. W szczególności dobrze wypadł aktor grający Juda. Trochę więc żałuję, że w tym filmie nie skupiono się mocno na jego przyjaźni z Louisem Creed, bo wyszło by to filmowi na plus. Do muzyki oraz efektów specjalnych nie mogę się przyczepić. W filmie jest zaprezentowana jedna, całkiem mocna scena i prezentuje się bardzo dobrze. Tak samo zresztą kociak. Tak jak już na początku wspomniałem, film mi się spodobał, ale gdyby tak pozmieniano w nim parę rzeczy byłby jeszcze lepszy. Ale trzeba docenić to, co jest ;)