"Na świecie jest dużo dzieci. Mnóstwo." 10
Tom postanawia zabrać swoją ciężarną żonę w malowniczą podróż po skąpanych w słońcu włoskich wyspach. Bajeczne widoki, błogie lenistwo, odpoczynek od codzienności i okazja do paru przemyśleń - cała wycieczka miała być z założenia takim właśnie katharsis dla obojga.
Problemy zaczynają się wraz z przybyciem na jedną z wysp. Rekomendowana jako oaza spokoju, Almanzora okazuje się być przedsionkiem piekła, w którym diabelski prym wiodą małe dzieci. To właśnie one pewnego wieczora postanowiły rozpocząć krwawy festyn przemocy w akcie zemsty za krzywdy wyrządzone ich rówieśnikom na przestrzeni kilkudziesięciu lat w różnych zakątkach świata. Odzianej w przerażający dziecięcy chichot wendecie jeszcze długo nikt nie położy kresu.
Motyw zabijających i zabijanych dzieci nawet w dzisiejszych czasach jest w kinie raczej niechętnie przekraczanym tabu. W latach 70. była to istna bomba moralna. Nic dziwnego - "Czy zabiłbyś dziecko?" to ciężkostrawna feeria szokujących scen, doprawiona odważnym scenariuszem i brawurowo odegranymi rolami (dzieci są w filmie po prostu szatańsko zjawiskowe).
Film Narciso Ibaneza-Serradora okraszony jest dodatkowo druzgocącym preludium (po którym naprawdę ciężko spokojnie patrzeć na dalsze wydarzenia przedstawione w filmie) i niepokojącą muzyką (zwróćcie uwagę na melancholijną, budzącą dreszcz dziecięcą "kołysankę"). O całości i ogólnym wrażeniu z filmu Serradora decydują jednak fenomenalne dzieci. Niczym żywe trupy Romero, ptaki Hitchcocka i biblijne plagi wylewają się z ekranu - są wszędobylskie i śmiercionośne.
Trudno tak naprawdę stwierdzić, czy horror hiszpańskiego reżysera to oskarżycielskie wskazanie palcem na dorosłych i rozrachunek z nimi, czy też może próba obalenia stereotypu niewinności i nietykalności dziecka. Zapewne prawda leży pośrodku.
"Czy zabiłbyś dziecko?" ewidentnie nie zasłużył na niedocenienie, czy wręcz zapomnienie, jakim go potraktowano. To kawał wybitnego kina grozy z naprawdę najwyższej półki.
Autor recenzji: Kamil "Skolmon" Skolimowski
6.5/10 – Nie ukrywam, że zwróciłem uwagę na ten film tylko za sprawą tytułu i też tylko dlatego go obejrzałem. Spodziewałem się nudnego, kiczowatego horroru pokroju "Dzieci kukurydzy", ale pozytywnie się zaskoczyłem. W porównaniu z adaptacją opowiadania S.Kinga "Czy zabiłbyś dziecko?" jest bardzo dobre.
Przede wszystkim działa to co najważniejsze w horrorach – klimat. W tym przypadku upalny, duszny i tajemniczy. Przyczyniła się do tego świetna sceneria. Dały radę też dzieciaki i ich śmiech połączony z odpowiednią muzyką. Równie ważne jest to, że w ogóle się nie nudziłem. Duży plus to wg mnie zakończenie – takiego oczekiwałem i nie zawiodłem się.
Oczywiście nie ma tu mowy o żadnym arcydziele, film nie unika typowych błędów w horrorach – beznadziejna głupota głównych bohaterów, irracjonalny scenariusz, przydługi wstęp, no i kicz lat 70.-80. (który po części jest też zaletą).
Ciekawy film i na swój sposób przewrotny. Warto też dodać, że powstał w 1976 roku, a 2 lata później Stephen King wydał zbiór opowiadań zawierający "Dzieci kukurydzy", więc całkiem możliwe, że hiszpański film był dla niego inspiracją.