WALL·E

7,9
Ziemia została tak bardzo zanieczyszczona, że ludzkość postanawia z niej uciec i zamieszkać na wielkim statku w kosmosie. Na planecie zostawiają jedynie przyjaznego robota zwanego Wall-E, którego zadaniem jest sprzątać śmieci po ludziach. Po 700 latach swojej samotnej egzystencji, Wall-E spotyka super-nowoczesną EWĘ, która przyleciała na Ziemię z pewną misją. Tak zaczyna się wielka przygoda małego robota i tak rozwija się wielka miłość.
Samouk pisania scenariuszy i amator kina. Prowadzę bloga GarretReza.pl

Wielki film, wielka animacja! 8

Mam taki dziwny zwyczaj, że rzadko sprawdzam "o co w filmie chodzi", zanim go w kinie obejrzę. Jedyne, czego potrzebuję, to polecenie mi go od pewnej osoby i już palę gumę w kierunku Kinoteki. Takie polecenie nastąpiło. Były wątpliwości? Żadnych, w końcu to produkt made in Pixar. I takim właśnie sposobem wylądowałem i zapuściłem korzenie na ponad półtorej godziny w kinowym fotelu. Po kilku minutach i 100.000 reklam później, zaczął się seans. Wyobraźcie sobie moją reakcję na te pierwsze minuty: miasto jak miasto, ale coś mi tu nie pasuje... Aha, to miasto nie jest z cegły! To są... śmieci?

WALL·E (2008) -

A jednak! W niedalekiej przyszłości ludzie zaśmiecą Ziemię do tego stopnia, że wszyscy będą musieli się wynieść w kosmos i tam zamieszkać. Mieli tam być tylko 5 lat, ale "problemy techniczne", których zdradzać nie będę, sprawiły, iż te ludziki zostały tam sobie... 700 lat. I wtedy zaczyna się film. Ma on początek na Ziemi, jest tam tylko malutki robot (tytułowy WALL·E), jego insektowaty przyjaciel oraz sterta śmieci, których upchnąć nie przyszło nawet i przez te siedem wieków. Mały Wall-E zgniata je w kosteczkę i z takich "cegieł" buduje kolejne budynki. Są chętni lokatorzy? Jednak mały nie zajmuje się tylko sprzątaniem. Zawsze ma przy sobie mały plecak, do którego wkłada co ciekawsze znaleziska: zapalniczki, kołatki, żarówki. Jest nawet kostka Rubika i śpiewająca maskotka. Jednak pewnego dnia znajduje... roślinkę. Na oko wyglądała jak sadzonka grochu. Mały nie bardzo wiedząc, co z nią zrobić, postanawia ją przechować w swoim lokalu. Równolegle do tego wydarzenia przebiega kolejne: jakieś wielkie coś wylądowało i wypluło z siebie... małe coś. A potem to duże wróciło skąd przybyło, zostawiając swoje małe. To małe okazuje się nowszą wersją naszego robota (takie T-1000). Przy próbie bliższego kontaktu wywołuje efekt podobny do bomby atomowej, znaczy się - jest niebezpieczne. Ale czy na pewno? To "coś" ma na imię Ewa. Jest, tak jak Wall-E, robotem, ale wysłanym na Ziemię w celu znalezienia oznak, że życie jest tu już możliwe. Taką oznaką okazuje się roślinka znaleziona przez małego robota...

Dobra, pora kończyć, bo mi miejsca nie starczy na treść właściwą. A takiej treści jest w najnowszym dziele Pixara od groma. Czegoż tu nie ma: love story, satyra, dramat, sf. Do tego różnorakie nawiązania do filmów typu 2001: Odyseja kosmiczna (jest nawet niezapomniany motyw muzyczny!). Ale po kolei.

WALL·E (2008) -

Wizja przyszłości, jaką zakładają twórcy, jest mocno przejaskrawiona (oby): rola ludzi w przyszłości została zredukowana właściwie do... bycia. Każdy osobnik ma swój fotel, na którym się porusza, śpi, je, pije. Do rozmowy z drugim osobnikiem służy mu hologramowy panel wyświetlający się na wysokości oczu – nie trzeba więc ani specjalnie ustawiać fotela, ani nawet przekręcać głowy. Chcesz coś wypić? Oj, tutaj musisz się wykazać: wyciągasz rękę (proszę się nie śmiać, na oko to będzie z 50 kg żywego tłuszczu!) i trzymając w ręce przyniesiony napój (opcjonalnie: cola albo cola) pijesz z niego. Żadnej rurki wychodzącej z fotela albo innego bajeru, czysty wysiłek! Jedzenie to oczywiście fast food, jakże by inaczej. W końcu maszyny chcą dla ludzi jak najlepiej, a co wszyscy uwielbiają, jak nie fast food (stąd ten tłuszcz). Satyra sięga oczywiście dalej: gdy jednemu z tych osobników wyłączy się panel przed twarzą, ze zdziwieniem odkryje, że za oknem są gwiazdy. A obok jezioro. Eureka... A gdy kapitan statku odkryje, że można już wracać, z ciekawością zgłębi encyklopedię. Zacznie od pojęć: ziemia, rolnictwo, taniec. Wprawdzie nie wszystko zrozumie: do końca będzie przeświadczony, że z ziarenek wyrośnie mu... pizza. Chociaż to XXVIII wiek, kto ich tam wie...

Kilka miesięcy temu zachwycałem się, że w irlandzkim Once pokazano miłość bez stosunków płciowych, bez których jakoś kino z USA nie potrafiło się obyć. Tu postawiono chyba ostatni krok w rozwoju kina miłosnego: dialogi między nim (WALL·E) a nią (Ewą) zredukowano do... gestów. Wprawdzie bohater potrafi powiedzieć swoje imię (z trudem i mechanicznym "brzęczeniem"), a bohaterka dodaje do tego swoje 3 słowa (no cóż, w końcu to kobieta - wygadana musi być), ale i tak 99% ich relacji to gesty. Mają palce (ważne!), oczy, mogą wydobywać z siebie piski o różnych tonacjach, więc jakoś idzie. Ona dla niego wystrzeli się w kosmos, on dla niej ulegnie totalnej destrukcji - a wszystko to dla... Przytulenia się, potrzymania za rękę... Ech...

WALL·E (2008) -

Staram się utrzymać ten tekst w lekkiej formie, ale niech was to nie zdziwi! Cała ta opowieść jest, gorzka jeszcze nie, ale smutna jakaś. Gdy w pewnym momencie zajrzy się w te smutne oczęta WALL·E'ego łezka może sama popłynąć.

Sprawy techniczne: jako że to animacja, muszę omówić poziom grafiki. I wcale nie przesadzę twierdząc, że graficy Pixara są zaledwie jeden malutki kroczek od uzyskania fotorelizmu! Modele ludzi wciąż nie są ich mocną stroną (tutaj na dodatek mocno nadymionych), ale jeśli znajdzie się ktoś, kogo sam początek nie urzeknie swoim surowym perfekcjonizmem, ujęciami tego malutkiego robota pomiędzy stertami śmieci wielkimi jak góry, to się piszę na sprzątanie tego bałaganu, jeśli wizje twórców się spełnią (ha, poznam WALL·E'ego!).

WALL·E (2008) -

Słabe strony? Mnie lekko zniesmaczył pomysł na wykorzystanie motywu z 2001: Odyseja kosmiczna. Doprawdy, samo wykorzystanie podobizny HAL-a wystarczyło, panowie geniusze z Pixara. Tak czy inaczej: wreszcie ci goście stworzyli coś na naprawdę wysokim poziomie, co jednocześnie zasłużenie wymiata całą konkurencję. Ostatnia taka szansa była w 2001 roku, kiedy to powstały Potwory i spółka, których z niejasnych dla mnie powodów zdmuchnął Shrek. Na dodatek jestem spokojny o "WALL·E 2". Bo wiem, że takowa nie powstanie - w końcu Pixar nie rozmienia się na drobne. I nie szarga dobrego imienia swych produkcji, które zawsze stoją na wysokim poziomie. W tym wypadku - na najwyższym.

3 z 8 osób uznało tę recenzję za pomocną.
Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 40
Rossellinique 7

Niby bajka, a bardziej dla dorosłych. Wizja przyszłości powinna dać każdemu do myślenia. To też piękna opowieść o przyjaźni.

Papa28 9

Mój syn był zachwycony, ja też :) Świetna bajka – polecamy 9.10

Karina85 10

Cudna bajka:) – Wally jest przecudny,przezabawny i przekochany,polecam wszystkim niezaleznie od wieku!Najbardziej podoba mi się scena jak Ewa wciąga roslinkę i się wyłancza a on się nią opiekuje jest to zabawne i wzruszające,świetna bajka:)

Edith 9

9/10 – Świetna animacja. Sympatyczny główny bohater, filmik śmieszny a do tego z morałem – jeśli wszyscy będziemy bezwzględnie niszczyć Ziemię i myśleć tylko o własnych przyjemnościach wkrótce czeka nas [ludzkość] zagłada.
Polecam jak najbardziej nie tyko dzieciom ale i ich rodzicom:)

majak01 8

8/10 – Bardzo fajna bajka, którą ogląda się z zainteresowaniem. Jej główną zaletą jest to, że nie próbuje być na siłę śmieszna- humor jest stonowany, chodzi tu bowiem najbardziej o prawdy moralne i dość wyraźnie pokazane przesłanie.

Więcej informacji

Proszę czekać…