Ot, przeciętniak na po-Halloweenowy wieczór z wyschniętą dynią na parapecie. 5
Baby blues znów pogrywa w akompaniamencie mrocznej muzyki metalowej. Niestety, kapela jest już nieco wysłużona. Na widownię powinni przyjść tylko najwięksi melomanii historii o duchach, które kąsając małe dziecko, kąsają również jego matkę. Salę przystrojono w estetykę Dziecka Rosemary, Paranormal Activity oraz „Worka kości”. Niestety, żaden utwór – czy żadna scena – w Poronionym nie wybija się poza poziom przeciętności.
Poroniony dywaguje nad dokładnie tymi samymi tematami, co Tully. Oczywiście w procesie tworzenia na oba tytuły nałożono gatunkowe filtry, rekonstruujące formalny wydźwięk treści. Pierwszy zapakowano w konwencję horroru o duchach, drugi sprawdził się natomiast jako udany dramat psychologiczny (z doskonałą rolą Charlize Theron). W obu przypadkach mamy do czynienia z kobietami, które z trudem radzą sobie z macierzyństwem. Tym bardziej że nie odnajdują żadnego wsparcia w swoim życiowym partnerze. Główna bohaterka Tully próbuje poradzić sobie z pędem młodości, gwałtownie stłumionym wraz z narodzinami trzeciego dziecka. Młoda protagonistka Poronionego cierpi z kolei na poporodowe problemy psychiczne – zwłaszcza że z dwójki bliźniąt tylko jednemu udaje się przeżyć bolesne przyjście na świat.
Nie po raz pierwszy kino grozy przywłaszcza sobie motyw narodzin, budując wokół niego nadprzyrodzoną aurę demonów oraz guseł z ludowych tradycji. Podobnych – okultystycznych – wątków można doszukiwać się już w Dziecku Rosemary z 1968 roku. Później Nienarodzony odezwał się jako cichy płacz demona, ukrytego w kobiecym łonie, a stawkę podbiło kilka innych tytułów o duchach, z czego najwięcej skupiało się na syndromie baby blues. Oczywiście w gatunkowych ramach horrorów depresja poporodowa oraz emocjonalny stan, spowodowany zmianami hormonalnymi, wizualizuje się bardziej jako psychoza pierwszego stopnia niż delikatne zaburzenia, na które cierpi 80% kobiet.
Groza Poronionego zostaje osiągnięta poprzez rozbicie stabilizacji głównych bohaterów filmu. Poznajemy ich jako spełnioną parę w nowym domu, z nowymi planami i małym bobaskiem, gaworzącym w kołysce. Każda kolejna cegiełka dokładana do scenariusza rozbija okna w tej konstrukcji, każąc zmierzyć się Mary (mało charyzmatyczna Christie Burke) z jej największymi traumami. Mąż – niczym w Dziecku Rosemary – wychodzi na długie godziny do pracy, pozostawiając żonę na pastwę samotności. Nawiedzenie – lub zwyczajna psychoza, która dopada kobietę – wizualizuje najgorszy scenariusz jej życia. Ktoś kradnie dziecko, niemowlę nie żyje, mąż ją zdradza z najlepszą przyjaciółką. Zapętlająca się spirala obyczajowych koszmarów stopniowo zakłada pętle nie tyle na szyję, co na rozum głównej bohaterki. Cały ten psychologiczny mętlik z elementami historii o duchach rozgrywa się w cichym i spokojnym miejscu, w pobliżu jeziora – jak w „Worku kości” Stephena Kinga (zresztą: Poroniony posiada zbliżony klimat oraz bliźniaczo subiektywną narrację, co wskazana książka).
Niczym w japońskich horrorach oraz cyklu „Paranormal Activity”, groza wynika tutaj również z tajemniczych nagrań, rejestrowanych przez kamery przemysłowe. Materiały wideo konsternują bohaterów filmu, zaburzając granicę między uwidocznioną prawdą a tajemniczym omamem. Technologia wymyka się człowiekowi spod kontroli, realizując koszmarne wizje największych technofobów.
Po latach formalnego nieurodzaju, nurt ghost story rozkwita na dużych ekranach dzięki takim filmom, jak Dziedzictwo. Hereditary albo To. Pod tym względem Poroniony nie jest krokiem w przód, nie jest też krokiem w tył – to bardziej siedmiomilowy skok w bok do jeziora topornej grozy i anemicznej gry aktorskiej. Ot, przeciętniak na po-Halloweenowy wieczór z wyschniętą dynią na parapecie.
Ogólnie szkoda czasu na oglądanie tego ? Dziewczyna ma zwidy po porodzie ,jak się okazuje pod koniec nie całkiem zmyślała … takie tam ble,ble,ble ;)