Film Krejciego pomimo swojej przeciętności traktuje o dość ważnych społecznie problemach. 6
W pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku kino mocno eksponowało motyw wilkołaków i wampirów. Świadczy o tym powstanie m.in. takich produkcji jak "Zmierzch", "Underworld" czy "Pamiętniki wampirów". Można pokusić się o tezę, że samo pojawienie się tych stworzeń w tytułach filmów lub na plakatach wróżyło komercyjny sukces całego przedsięwzięcia. Ale czy ponad dekadę później podobne zabiegi są potrzebne, by przyciągnąć widza?
Polski tytuł filmu Martina Krejciego może wprowadzić w błąd. Nie jest to bowiem produkcja o wilkołakach, ani o innych nienaturalnych istotach. Jest to opowieść o losach trzynastoletniego Paula, cierpiącego na nieuleczalną chorobę, powodującą nadmierne owłosienie na całym ciele chłopca. Nieakceptowany przez rówieśników, ucieka z domu w poszukiwaniu matki, która porzuciła go tuż po urodzeniu.
Pomysł na fabułę filmu jest ciekawy, a opowiedziana historia ma walory wychowawcze. Dotyczy braku tolerancji, poszukiwaniu własnej tożsamości oraz przyjaźni. Jednakże dość dobry konspekt psuje scenariusz. Cechują go słabe dialogi oraz nieprzemyślane i niekiedy irracjonalne zachowanie niektórych bohaterów.
Mieszane uczucia budzi również gra aktorska. Na plus wyróżnia się Chris Messina ("Operacja Argo") dobrze oddający emocje ojca poszukującego zaginionego dziecka. Nieźle poradził sobie także odtwórca głównej roli, Jaeden Martell ("W obronie syna", "Domek w górach"), który ma wiele dobrych momentów. Gra aktorska pozostałych osób zaangażowanych w produkcję albo jest mało przekonująca albo po prostu nijaka.
Realizatorsko film się jako tako broni. Podział filmu na rozdziały potęguje zaciekawienie u widza, a pojawiające się plansze są ładne i mają wartość artystyczną. Charakteryzacja głównego bohatera daje radę, choć podczas jednej sceny zauważyłem pewne niedociągnięcia. Jest jednak na tyle udana, że ciężko rozpoznać odgrywającego postać Paula, Martella.
Podsumowując "Przygody młodego wilkołaka" nie są arcydziełem filmowym. Nie jest to też film wybitnie zły. Ot, taki przeciętniak, który można obejrzeć i zapomnieć, mimo że traktuje o ważnym sprawach, zwłaszcza w ostatnim czasie, jakimi są dyskryminacja czy próba akceptacji samego siebie.
Właściwie to trochę się nudziłem