Nieśmiertelny czystego umysłu blask. 7
Kino zawsze czerpie z doświadczenia rzeczywistości, tylko różni się między sobą tym, jak to potem zaprezentuje. Pedro Almodovar tworząc nostalgiczne i nasycone autotematyzmem niespieszne dzieło Ból i blask wydaje się być entuzjastą nieuciekania kinem od świata realnego, a objaśniania go sobie, stawania bliżej siebie i drugiego człowieka, przepracowywania nim spraw. Tęskny traktat o przemijaniu mocno i zróżnicowanie zabarwiony w obrazie, ale i nastroju. Twórcza dojrzałość i stan faktyczny miesza się tutaj się z lirycznymi wędrówkami w przeszłość, pokazującymi jak kino jest swoistą, upoetycznioną wizją lokalną przeżyć. Bez bólu i z blaskiem intelektu oraz nieckliwą, osobistą spowiedzią… ale kontrolowaną.
Salvador Mallo to reżyser, który odseparował się od środowiska twórczego i „wie, że nic nie wie”. Bez histerii pokazuje, że jako twórca nie ma już nic do przekazania. Czy to kryzys, czy świadoma decyzja, bo trzeba wiedzieć, kiedy się straciło umiejętność wąchania czasu? Nasz bohater snując się po mieszkaniu z przedmiotami przepełnionymi wspomnienia i historiami, sam zaczyna być coraz mniej w teraźniejszości, a coraz częściej w przeszłości. Pomaga mu w tym heroina, którą degustuje po raz pierwszy będąc u kolegi, aktora sprzed lat. Salvador nie jest typem eks rockandrollowca wśród artystów, więc przewrotnie „na starość” zaczyna swoją wycieczkę. Jako człowiek, który czuje przemijanie nie tylko na poziomie artystycznej aktywności, ale również fizycznej, nie martwi się o szkodliwość. Będąc w stanie pewnego letargu, traktując nowe doświadczenie nie jako złoty bilet do jakiejś destrukcyjnej zabawy, podaruje swój chowany przez wiele tekst koledze. Ożywienie słowa pisanego, ożywi wspomnienie i wpłynie na teraźniejszość.
To piękna teza jaką kreuje bez ceremoniałów Pedro Almodovar. Wpływ życia na sztukę, ale również sztuki na życie. Jak uzewnętrznienie czegoś, co wcześniej było schowane latami, może determinować, to co się wydarzy poza sceną i ekranem. Autor pokazuje z wrażliwością i tą od pewnego czasu zanikającą w jego twórczości psychologią postaci, jak sny można potraktować jako świadectwo stanu tożsamości śniącego. Oniryzm przenika się tutaj z prozą życia, ale nigdy nie są od siebie odseparowane. Tak też na granicy dwóch światów funkcjonuje umysł Salvadora.
Idiom twórczy w Bólu i blasku nie osadza się już tylko na żeńskich postaciach, jak przyzwyczaił nas Pedro Almodovar, ale oczywiście z silnym wpływem kobiet na jego życie, również na pierwszych i przez to najsilniejszych emocjach w życiu związanych z mężczyznami. To kino, które ma charakter delektowania się procesem powolnego przechodzenia do jawy oraz uaktywniania się ducha, na nowo drżenia ciała od pewnych emocji. Dlatego na początku mamy ból, a ukojenie jego znajduje się dosyć humorystycznie w narkotyku, bo tak naprawdę jest ona łącznikiem bohatera z blaskiem. Ten odnosi się do świadomości, która ma miejsce w definicji Gastona Bachelarda w marzeniu sennym, jakim oddaje się nasz bohater. Sny nieustannie przepracowują nasze doświadczenie jako istot zanurzonych w kulturze i w ten sposób ponownie prezentują nasze odczucia – tak bez końca.
Film jest naszpikowany sygnaturami i autorskością twórczą. Jest w tym dużo wrażliwości, ale brakuje temu dziełu, mimo widocznych aspiracji, do twórczego opus magnum. Czarująca jest budowa przestrzeni, charakterystyczna konstrukcja scenografii w jego kinie intensywna od barw i emocji. To wszystko jest solidne zbudowane, ale emocjonalnie jednak odczuwa się, że kontrolowane i chwilami wykoncypowane. Udaje się połowicznie reżyserowi nabrać chcącego oczywiście tego widza, że to spontaniczna podróż. Chirurgiczna precyzja budowy obrazu i puszczenie składanki ze swoim the best off ma wielką wartość, ale nie doprowadza nas do końca impulsywnie w rejony dziewiczych uniesień bohatera i odczuwa się, że jednak porusza się on po zabezpieczonym obszarze swojej emocjonalnej dekonspiracji. W pewnych momentach reżyser wyhamowuje z tą całą szczerością. To niepotrzebnie robi dzieło mniej angażującym.
Ból i blask Pedro Almodovara pokazuje potężną siłę oddziaływania kina na świata poza nim. Ciekawie rozpoczyna dywagacje o śnie, jako nigdy do końca rzetelnym rekonstruktorze przeszłości, a ubogacającym ją zjawisku. Bycie tu i teraz nie jest proste i nieprosto, ale bez szczególnej psychoanalizy i przenikliwości, za to z różną prędkością i wielką urodą robi to Pedro Almodovar. Reżyser transplantuje świadomie, bądź mniej najbardziej osobiste przeżycia, a marzenie senne nigdy nie zajmuje się bagatelami. Gloryfikacja osobistego opowiadania w kinie.
Kino Muranów-wieczorny seans. Zachwyca mnie strona wizualna dzieła,atmosfera hiszpańskiego kina i połączenie dramatu z humorem. Subtelna gra ciepłego Banderasa.