Między wierszami, Vega demaskuje usposobienie Polaków. Zna nasze paranoje i frustracje. Zamiast nas z nich wyciągać, tym bardziej je utrwala. 3
Tylko Patryk Vega potrafi rozpocząć film sceną wyjętą jakby z kina artystycznego, aby następnie sparodiować azjatyckie horrory i pomknąć w gangsterską klasykę spod znaku Martina Scorsese. Na koniec poda wam siermiężną parafrazę biblijnej przypowieści, żeby nikt nie powiedział, że Vega znowu próbuje w komedię. Reżyser coraz pewniej stąpa na gruncie pokracznego kina para-autorskiego. Kina abstrakcyjnego, instynktownie podświadomego, po którym można się spodziewać właściwie wszystkiego. To taki patologiczny odpowiednik Monty’ego Pythona – podanego nieco bardziej na poważnie i przaśnie - w którym każda rozgrywająca się sekwencja powinna zostać zwieńczona popularnym sloganem Brytyjczyków: “A teraz coś z zupełnie innej beczki...”. I nie miałbym nic przeciwko takiej formie kina trochę post-VHS-owego, trochę bandyckiego, gdyby wspomniane motywy nie wchodziły w szranki ze szkodliwymi wzorcami i równie paskudnymi stereotypami. Tych, jak przystało na twórczość Patryka Vegi, jest tutaj mnóstwo.
Scorsese miał swojego Roberta de Niro, później Leonarda DiCaprio. W przypadku rodzimego króla gatunku gangsterskiego takim bożyszczem jest bez wątpienia Antoni Królikowski. Nie powiem, aktor nieźle radzi sobie z powierzonymi mu rolami. Na pewno lepiej niż Stramowski albo inni vegowscy “twardziele” z wcześniejszych filmów. On jako jedyny potrafi zawrzeć elementy everymanstwa w wykreowanych bohaterach, czym nadaje im nieco wiarygodności. Problem tkwi jednak w tym, że ogrywane przez Królikowskiego postacie w filmach Polityka, Bad Boy i Pętla niczym się od siebie nie różnią. Królikowski wciąż gra na autopilocie, drążąc identyczny schemat bohatera - kolejno: niewiniątko, gangster, szajbus z upudrowanym nosem. Czy się w tym sprawdza? Wyśmienicie. Czy chciałbym, aby rola Daniela Śnieżka zakończyła “trylogię Królikowskiego”? Zdecydowanie tak. Tym bardziej, że ścieżka głównego bohatera Pętli jest napisana najlepiej ze wszystkich postaci w vegowym multiwersum. Na tym niech skończy się scenopisarskie ctr+C, ctr+V względem poprzednich filmów. I wcale nie winię za tę wtórność Królikowskiego, który bądź co bądź musi się dostosować do tego, co przeczytał w scenariuszu - czerpiąc przy tym niemałe profity - tylko twórców, którzy właśnie taki scenariusz dali mu do rąk.
Nie zdziwicie się, kiedy zdradzę wam, że i ten film w twórczości Vegi został oparty na faktach. Tym razem na warsztat trafiła “afera podkarpacka”. Vega miał zatem kolejny, dobry powód, aby po raz kolejny wyciągnąć z pudełka ulubione figurki policjantów oraz gangsterów, następnie rozstawić je w niegłupiej - a na pewno niepozbawionej sensu – sieci wzajemnych układów, często pełnych nienawiści. Główny bohater, “krawężnik” Śnieżek, jakby zrządzeniem losu trafia do Rzeszowa. Na miejscu wpada w spiralę gangsterskich konszachtów, które pchają go na coraz niższe poziomy przestępczego piekła. Równolegle obserwujemy jego pogarszające się relacje z żoną. Wyznam szczerze, że byłem pod niemałym wrażeniem sposobu, w jaki ewoluują postacie w Pętli. Vega nareszcie podarował mi bohaterów, z którymi mogę sympatyzować, potem ich nienawidzić, a na końcu albo współczuć, albo na zawsze przekreślić. Jednak problemem - jak zawsze - okazała się narracja w filmach tego twórcy oraz cała masa krzywdzących stereotypów.
Kobiety w Pętli niemal w całości ukazane są jako seks-warianty lalek Barbie, oferujące napalonym ogierom każdą pozycję z obszernego katalogu pornograficznego. Wystarczy popatrzeć na plakat filmu, potem na tłumy nastolatków, na które natknąłem się w sali kinowej, aby zauważyć, iż problem z edukacją seksualną w polskiej kulturze tkwi nie tam, gdzie niektórzy próbują go dostrzec. Chyba, że za normę powinno się uznawać wizerunek kobiety bitej, maltretowanej, gwałconej, oddającej swoje ciało za pieniądze. Ciało zwykle ukraińskie warto zaznaczyć, ponieważ zdaniem twórców każdy obcokrajowiec na polskiej ziemi to zbir i bandyta, ewentualnie tania dziwka. A jak kobieta zajdzie w ciążę i zmieni się jej fizjologia, to niech zrobi sobie cycki – zdaje się mówić Vega. Ten wątek, wyjęty żywcem z filmu, byłby niczym, gdyby nie wisienka na torcie – silikonowe implanty, które w trakcie stosunku seksualnego wypadają z piersi jednej z bohaterek. Ich głośny plask będzie mnie prześladował po nocach. Powiem to z niesmakiem, ale 365 dni okazało się przystawką przed perwersyjnymi relacjami damsko-męskimi w Pętli. Franz Maurer wychodzi przy mężczyznach z recenzowanego widowiska na naczelnego dżentelmena polskiego kina po ‘89.
Samobójstwo? Zdaniem twórców to równie dobry temat do żartów.
I jasne, ktoś mógłby mi zarzucić, że wspomniane dywersje mają na celu uwypuklenie paskudnego charakteru postaci. Oczywiście. Ale podobny efekt dałoby się osiągnąć w inny sposób, sięgając po znacznie mniej szkodliwe środki - niechaj rehabilitacja Pasikowskiego w ostatnich Psach będzie tego najlepszym przykładem.
Na koniec dodam, że pod względem narracji Vega znów nie spisał się najlepiej. Jego filmy mają bardzo wyraźny, sekwencyjny podział - czasem nawet zawarty na poziomie jasno zaznaczonych epizodów, jak miało to miejsce w niedawnej Polityce. Trudno mi stwierdzić, czy taki stan rzeczy wynika z nieumiejętności pisarskich twórców, czy też ze sposobu, w jaki powstają te filmy (najpierw premiera kinowa – potem rozwinięta historia w ramach serialu telewizyjnego). W przypadku Pętli ta nierównomiernie prowadzona narracja objawia się kolejnymi wyzwaniami, które stają przed Śnieżkiem. W tym kontekście jego droga przypomina grę platformową, w której na końcu każdego etapu czeka jakiś boss do pokonania.
Film Pętla rozpętał na moich oczach cudaczną wojnę postu z karnawałem. Kiedy Vega rozkręcał się w żartach, miałem poczucie, jakbym właśnie trafił na słynny festiwal w Koszalinie. Innym razem, gdy twórca próbował uderzyć w poważniejsze tony - wierzcie mi lub nie - zaleciało kaznodziejstwem. Bo taka jest już twórczość naszego polskiego milionera-reżysera. Przegięta w każdą stronę. Znajdziemy w niej “kulisy przemysłu farmaceutycznego” i gościa z policji uzbrojonego w katanę, który bez najmniejszego powodu strzela do niegroźnych psów. Vega bawi, żenując - żenując, bawi. Pośród tego wszystkiego demaskuje w pewien sposób usposobienie Polaków. W końcu z wykształcenia jest socjologiem. Zna nasze lęki, paranoje i frustracje. Niestety, zamiast nas z nich wyciągać, tym bardziej je utrwala.
Jeszcze nie oglądałem i jakoś nie specjalnie mam ochotę na to. Po wypowiedziach krytyków widać, że tak jak się spodziewałem, Vega jeszcze bardziej pogrąża się w swojej przewidywalnej i słabej produkcji filmowej.