@duszka
Myślę, że szkoda jednak, że remake nie pociągnął za sobą ani udoskonalenia, ani nawet jakiekolwiek zmiany w stosunku do pierwowzoru. Podobna sytuacja jak w Broadchurch, gdzie w amerykańskiej wersji główną rolę zagrał nawet ten sam aktor co w oryginale.
Oczywiście wiadomo, że dzisiaj w przemyśle filmowym centralny focus jest na kasowość, więc tam gdzie dobry scenariusz, ale mały zysk, bo film jest niszowy, tam musi powstać remake bardziej "przystępny", czyli zazwyczaj amerykański…
Takie myślenie kapitalistyczne powoli zabija mój idealizm filmowy.
Dużo już zostało powiedziane. – Ja powiem tak: fabuła pozostawia wiele do życzenia, jest mało konsekwentna, a zakończenie przerasta wszelkie granice jakiejkolwiek sensowności. Za to efekty specjalne są dobre, aktorstwo nie zostaje w tyle, atmosfera wywołuje apetyt na poznanie dalszego ciągu, po jakimś czasie odczuwa się także frustrację, współczucie i chęć dopingu w stosunku do głównego bohatera, a co najważniejsze – wieczór przy filmie spędziłam po prostu dobrze się bawiąc.
Tom Cruise, za którym nigdy nie przepadałam, tutaj dla odmiany nie wywoływał we mnie chęci bicia głową o ścianę – w przeciwieństwie do podobnej produkcji o rok starszej, której nie polecam nawet do pokonania śmiertelnej martwoty.
Jeśli lubicie wartkie sci-fi, Na skraju jutra może i nie zabije wam klina, ale przynajmniej troszkę rozerwie po ciężkim dniu :)
Całkowicie się zgadzam z Bercik022. Film może i nie jest wybitny, ale filmy AKCJI, które można by (na siłę) zaliczyć do takiej kategorii da się policzyć na palcach jednej ręki.
Nie przekonały mnie co prawda zbyt szybkie sceny, które sprawiały wrażenie zrobionych "po łebkach", ale widać, że twórcy starali się ukazać w scenariuszu jako taką psychologię postaci i sensowność intrygi politycznej. Na plus jest również dość zgrabne przejście na nowy plan wobec poprzednich filmów, jak to określił przedmówca.
Ja się bawiłam całkiem dobrze, wciągnąć to się jakoś nie wciągnęłam, ale były ze trzy ładne sceny bijatyki i miło jest popatrzeć na film starający się nadążyć za książkowym pierwowzorem.
Lepsze wrogiem dobrego? – Duński pierwowzór The Killing, o którym mało kto słyszał i mało kto widział, to serial wyjątkowy, porządnie skonstruowany zarówno fabularnie jak i klimatycznie. Szczególnie pierwszy sezon bardzo silnie oddziałuje emocjonalnie i zwyczajnie wbija widza w fotel. Mamy tu profesjonalną obsadę, wielowątkową fabułę (tak odmienną od amerykańskich prostych i nieskomplikowanych "zagadek") no i przede wszystkim stopniowo budowaną atmosferę, która jest powolna w sposób charakterystyczny dla europejskich kryminałów, lecz jednocześnie wystarczająco intrygująca, by nie sposób było się rozkojarzyć czy zacząć nudzić. A każdy sezon opowiada jedną historię przez kilkanaście odcinków. Jednak wspólnym i największym atutem wszystkich trzech sezonów jest przede wszystkim zbliżenie na psychikę każdego bohatera z osobna. W ten oto prosty sposób widz utożsamia z się z emocjami wszystkich postaci, a warto wspomnieć, że w tym scenariuszu "wszyscy są źli", a przynajmniej nie ma charakterów czarno-białych.
I tu rodzi się pytanie, po co w takim razie robić remake tak dobrej produkcji? Nie wystarczy obejrzeć oryginału skoro jest tak zwyczajnie DOBRY? Szczególnie, że wspomniany remake nie dorasta mu do pięt…
Przyznam, że serce mnie odrobinę ściska na myśl, że Fobrydelsen jest takim małym, niedocenianym przez szerszą publikę rodzynkiem. Rodzynkiem nawet na rynku skandynawskim, który przecież jest kopalnią arcydzieł.
Polecam, naprawdę polecam obejrzeć przynajmniej jeden sezon. Nie powinniście żałować.
Niemiłe zaskoczenie. – Hannibal jest swego rodzaju klasykiem, którego jakimś dziwnym trafem nigdy nie miałam okazji obejrzeć. Muszę przyznać, że żałuję, że nie pozostałam w tym błogim stanie nieświadomości. Oglądaniu go cały czas towarzyszyło mi uczucie niemiłego zaskoczenia, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie rozczarowania. Film został sprowadzony do typowego amerykańskiego tasiemca kryminalnego, który nie umożliwił nawet aktorom odkrycia ich całego kunsztu i talentu. I tu właśnie tkwi pies pogrzebany, ponieważ Hopkins i Moore naprawdę się starali. Ich postaci są dobre i wiarygodne, ale po prostu zbyt płaskie. Scenariusz nie przewiduje zbyt wielu scen, w których bohaterowie mogą pokazać złożoność ich charakterów. Największą jednak zadrą w moim sercu okazał się finał. UWAGA, SPOILER. …Prawdę mówiąc, brak mi tu słów. Przy scenie odkrajania mózgu nie byłam pewna, czy śmiać się, czy płakać. Absurdalność sytuacji sprowadza film do horroru komediowego. Plus Hannibal odcinający własną rękę zamiast ręki Starling? Jako psychopatyczny seryjny morderca powinien być zakochany w idei własnej boskości i jest bardzo mało prawdopodobne by tego typu człowiek , nawet pomimo swojego potencjalnego "zadurzenia" w bohaterce, sam siebie okaleczył. Mało wiarygodny scenariusz. A jakiejś dozy dorzeczności można przecież oczekiwać nie tylko od filmu opartego na faktach.
Proszę czekać…