Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

RECENZJA: Wściekły Nick 0

Jeśli ktokolwiek sądzi, że fakt seansów Wściekłego Nicka jedynie w wybranych kinach studyjnych zwiastuje jego wysoki poziom warsztatu i historii oraz twórczą esencję produkcji niezależnych, to nic bardziej mylnego. Film Christiana Alvarta to do bólu schematyczna pozycja spod znaku akcji, karkołomnie operująca oklepanymi motywami tegoż gatunku. Przeciągnięty do prawie dwóch i pół godziny Wściekły Nick zawodzi na każdym polu – brak rozrywki i interesujących postaci to tylko jedne z licznych wad, o fatalnym zapleczu montażowy i operatorskim nie wspominając. Z drugiej strony tytułowy Nick to najbardziej nieudaczny bohater kina akcji od bardzo długiego czasu, a i samTil Schweiger wypada blado na tle Stathama, Stallone'a czy Schwarzeneggera.

Wściekły Nick (Tschiller: Off Duty) to marny produkt dystrybucji, która stara się przyciągnąć niedzielnych widzów do kin, serwując im film akcji o podobny tytule, co głośny blockbuster podbijający obecnie serca publiczności na całym świecie, John Wick 2. Chwyt stosowany najczęściej przez studio Sy-Fy, produkujące niesławne filmy o nazwach brzmiących bliźniaczo podobnie jak hollywoodzkie hity (np. na fali popularności Pacific Rim powstał jego nieudolny naśladowca, Atlantic Rim), w polskich realiach wodzi widzów za nos i doprowadza do furii powiązanej z nudą. Dodatkowo dystrybucja oferuje niemiecką produkcję akcyjnopodobną wyłącznie z angielskim dubbingiem, który nijak nie pasuje do zaprezentowanych postaci i ani w drobnym calu nie współgra z ich ruchem ust.

Każdy gatunek rządzi się swoimi prawami i strukturami – to zadaniem twórcy jest ich sprytna eksploatacja i dostosowanie do potrzeb fabuły. Scenarzysta Wściekłego Nicka, Christoph Darnstädt, sięga po klisze i garściami wrzuca je w historię podobną do słynnej Uprowadzonej z Liamem Neesonem. Dwuipółgodzinny seans zamienia się w paradę oklepanych motywów, od głupkowatego pomocnika głównego bohatera począwszy, na klinice zajmującej się wycinaniem nerek młodym dziewczynom, ulokowanej na obrzeżach Moskwy skończywszy. Brak finezji skutkuje daniem niestrawnym w zasadzie od pierwszego kęsa – w miarę jedzenie jest jednak coraz gorzej. Fabuła zapętla się dwukrotnie odtwarzając identyczny schemat, a śladowe ilości akcji tylko duszą potrawę w rozwodnionym sosie nudy. We Wściekłym Nicku zawodzi wszystko – od detalu, po ogół, od niecelnych pistoletów (i żadne usprawiedliwianie się realizmem tu nie pomoże), po irracjonalną fabułę.

W oczy kole strona wizualna. Żyjemy w czasach ogólnodostępnych kursów i podręczników dla początkujących twórców – wydaje się, że operator i montażysta filmu nie przeczytali w nich nawet wstępu, o ukończeniu jakiejkolwiek szkoły filmowej nie wspominając. Nagłe urwania scen nie pozwalają im wybrzmieć, a fatalna kompozycja tworzy obraz beznadziejny. Bez wyolbrzymiania – niejeden filmik z YouTuba posiada lepsze zaplecze techniczne niż produkcja Christiana Alvarta.

Wściekły Nick to najgorsza z możliwych odsłona kina klasy B, której seans nie pozwala nawet rozkoszować się nieudolnością twórców. To nie guilty pleasure. Dialogi, obraz, fabuła, aktorstwo… Wymieniać można długo, poszukując w oceanie niedorzeczności choć jednego pozytywnego aspektu filmu. Nie pomylcie się w kinowej kasie – chcecie bilet na Johna Wicka, a nie na Wściekłego Nicka!

Moja ocena: 2/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…