Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Tom of Finland 0

Gatunek kina biograficznego może wydawać się tylko z pozoru spacerkiem po bezpiecznym terenie. Mamy wielką postać, ona zrobi film „sobą” za „nas”. Wręcz przeciwnie, to pole minowe z wielu względów. Można być jednostronnym, można zapomnieć o tym, że nie jest się zwolnionym z jędrnej narracji i działającej fabuły. Tom of Finland nie zapomniało i opowiada o jednej z najważniejszych postaci kultury gejowskiej XX wieku z ogniem, ale rozsądnie. Mimo bezpruderyjności i nagości, nie ma tutaj żerowania na prostej erotyce i perwersyjnym przerysowaniu. Jest za to o pięknym rysowaniu.

Touko powraca z wojny, gdzie marzy mu się, że po zakończeniu II wojny światowej pozostanie artystą. Kiedy linie frontu zamienia na linie w notatniku, bez huku bomb nad głową, walka dla niego i tak się nie skończyła. Touko jest gejem i jego twórczość, ta najbardziej udana artystycznie, bo szczera, musi być głęboko schowana. To czas, kiedy pewna orientacja jest nielegalna i oznacza przestępstwo. To nie tylko walka z wyzwiskami na ulicach i homofobią, a prawdziwą represją i ryzykiem otwierania szafy swojego życia. Historia Touko ewoluuje, jednak nie jest to droga na skróty, a ciężka przeprawa.

Reżyser w sposób rozsądny, ale niewystudzony opowiada nie taką prostą historię o walce z systemem i zasadami, twórczością oraz sztuką. Film ma też chęci i pomysły na więcej i inaczej. To nie jest historia miłosna, a o zaspokojeniu pożądania artystycznego i równie ważnego – seksualnego. Twórcy nie ukrywają naturalnych potrzeb fizycznych, i że o jej swobodę walczą, ale łączą to z twórczością artystyczną tak skutecznie, że nie zaniżają jej lotów i nie robią z tego soft porno. Mimo że talent Touko zostaje kilkakrotnie podważony. Niektórzy sądzą, że nikt tym się nie zachwyca w kontekście sztuki, a zaspokaja tylko seksualnie, jak z gazetką XXX czy porntube (teraz).

To biografia zgrabnie, z temperaturą rozegrana. Czerwone lampy i światła policyjne, obrazki penisów i lateksu, ale też wirus HIV. Może czasami niepotrzebnie film wyhamowuje, ale z drugiej strony nie recytuje utworu poetyckiego o uciśnionych homoseksualistach, a z temperamentem o wściekłych i walczących facetach, którym brakuje seksu i wolności. Jest intrygująco, inteligentnie o potrzebie poruszania różnymi częściami ciała, by człowiek był szczęśliwy. Nie tylko głową, ale film jest z nią zrobiony – skutecznie i nie statecznie. Niepoprawnie, ale też nie dla wkucia się w pamięć za wszelką cenę wyuzdaniem.

Ocena: 7/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…