RECENZJA: Przebudzenie dusz 0
Przebudzenie dusz bardzo się stara, poci i gimnastykuje żeby być tym tytułowym przebudzeniem dla zastygłego w swoich rozwiązaniach narracyjnych i strukturach horroru. Niestety, kiedy zaczyna wchodzić w ciekawą relację lęku i strachu z indywidualną percepcją, iluzją tworzoną przez mózg i łapie umiejętnie nastrój obłędu, to za chwilę następuje koniec filmu. Wszystko wcześniej to czkawka gatunkowa. Nic nowego, potwory spod łóżka, wytarte gotowce, nawet jeżeli nastrojowe, to czujemy kurz.
Naszym bohaterem jest Profesor Goodman, który zaczyna tłumaczyć do kamery bezpośrednio czym się zajmuje. Jako profesor jest tym od szkiełka i oka, a Goodman to taki podprogowy przekaz, że intencje bohatera są całkowicie słuszne – good man. To naukowiec, który obala i demaskuje wszystkich uważających, że jest coś pozarozumowego, wiara w życie pośmiertne, w obecność niedotykalnego – duchy, czy niespokojne dusze. Nie ma w nim jednak za dużo dumy i butności z obnażania zwykłych hochsztaplerów, którzy żerują na cierpiących po stracie bliskich, gotowych uwierzyć we wszystko. Bohater nieustannie podkreśla: zobaczą, to co chcą i pragną zobaczyć. To hasło w pewnym momencie odwróci przeciwko niemu samemu.
Profesor podejmuje się zajęcia trzema sprawami sprzed lat, których nie wyjaśnił kolega po fachu, również „pogromca duchów”, a raczej wiary w nie. Jego starszy kolega będąc już schorowanym i popijając szklaneczkę alkoholu w rozkładającym się mieszkaniu próbuje mu tymi przypadkami udowodnić, że ten zawód doprowadza do zawodu i rozczarowania oraz, że ostatecznie muszą oni ustąpić miejsca spirytualizmowi i sami przejrzeć na oczy, a nie mówić by zrobili to ci, co wierzą.
Niesamowicie ciekawy to punkt wyjścia dla horroru szukającego od początku niekonwencjonalnych rozwiązań. Następuje tutaj polemika i konfrontacja rozumu z czuciem i wiarą, odnosząc się do wiersza Romantyczność A.Mickiewicza. Jednak każda kolejna sprawa podzielona niemalże na akty (to adekwatne określenie do faktu, że ktoś próbuje adaptować sztukę teatralną na horror) wiemy do czego ma prowadzić, do jakiego rozprężenia wcześniejszych wartości i pewności w przekonaniach naszego starającego się, z coraz większym trudem, zachować zdrowy rozsądek, bohatera. Subtelnie i dosyć umiejętnie zostają wkomponowane w akcje obrazy, których jego oczy wcześniej nie widziały. Traktuje to jak jakieś złudzenia, żadna ze spraw nie wydaje mu się nie być do wyjaśnienia logiką. Jednak ta zawodzi w momencie, kiedy zaczyna chodzić o niego samego.
Przebudzenie dusz to bardzo nierówny, ale mający spore ambicje utwór grozy, groteskowy wręcz w pewnym momencie. Z jednej strony mamy zastosowania produkowane na skale masową do horrorów – przerażające postaci pojawiające się NAGLE, niedziałające latarki, ciemne piwnice, sprawdzone przepisy do wywołania oczywistych reakcji. Z drugiej strony wątek osobisty naszego bohatera, który powoli zaczyna spółkować z cudzymi, niespokojnymi duszami śledzącymi naszych bohaterów, jest napisany z dużą zgrabnością. Pojawia się w widzu poczucie dezorientacji, poprzez żonglowanie tym co widzialne i niewidzialne, docieraniem do meritum filmu, czyli rozważań na temat tego, co jest wyobrażone, a co naprawdę zobaczone.
Dlatego też wyżej wspomniana maksyma, którą w przypadku każdego napotkanego bohatera powtarza profesor, dotyczyć zaczyna zarówno jego – umysł potrafi wyprodukować obrazy, których realizmu nie potrafimy zakwestionować. Tylko czy to już kwalifikuje się pod chorobę psychiczną, czy to jednak zmusza do uwierzenia w tułające się po śmierci dusze? To pytanie dopiero pod koniec wybrzmiewa z inteligentnymi zagrywkami. Wcześniej jest dosyć czytelnie, chucherkowato i zbyt podręcznikowo. Obecność w filmie aktora Martina Freemana mocno podnosi akcje filmu, gdyż jego postać tak niestabilna, nieprzewidywalna i wprowadzająca intrygujący element obcości właśnie, tak naprawdę zaczyna dopiero budzić w widzu uczucia, które powinny mu towarzyszyć od początku. Pojawia się strach, bo nie wie co nastąpi i nie wie co jest prawdą.
Szkoda ogromna, że produkcja Przebudzenie dusz nabiera rumieńców i doskonale wytwarza w nas niepokój o chwilę następną dopiero, kiedy tych chwil do końca filmu pozostaje niewiele. To nie jest przypadek, który potrzebował długiej rozgrzewki, czy zaspał i za późno się PRZEBUDZIŁ. To produkcja, która bywa błyskotliwa, ale nie w ilości, która mogłaby satysfakcjonować.
Ocena: 6/10
Komentarze 0