Red Cliff - Niesamowicie udany powrót Johna Woo ze zniewalającą superprodukcją historyczną! 10
Superprodukcja Johna Woo na podstawie książki napisanej w XIV wieku przez Luo Guanzhonga pod tytułem „Romance of the Three Kingdoms” była najbardziej oczekiwanym filmem od wielu lat. Jest to największa produkcja w historii Azji z budżetem 70 milionów dolarów. Niestety problemy z obsadą, przekraczaniem budżetu, zmiany w stosunku do pierwowzoru literackiego, czy chociażby śmierć kaskadera, stawiały sukces produkcji pod wielkim znakiem zapytania. Każdy idąc na seans zadawał sobie pytanie, jaki będzie powrót Johna Woo do Chin po tych wszystkich latach?
Po ostatnich słabszych produkcjach kostiumowych rodem z Azji, jak „Przysięga”, „Three Kingdoms: Resurrection of the Dragon”, czy „An Empress and the Warriors”, widzowie zaczęli sądzić, że gatunek upada. Był w międzyczasie jeden niesamowity hit z Jetem Li (nagroda dla najlepszego aktora w Azji za tę rolę) i Andy Lauem pod tytułem „Warlords”, lecz to tylko jedna perełka wśród kilku bladych pozycji. „Red Cliff” został podzielony na dwie części i pierwsza miała premierę 10 lipca w paru krajach Azji łącznie z Hong Kongiem, gdzie była wersja z angielskimi napisami. John Woo pokazał klasę i powrócił w chwale!
„Red Cliff” jest filmem kostiumowo-historycznym, lecz niektóre fakty, jak pobudki bohaterów zostały zmienione. Drobiazgi, nie wpływające na pełny odbiór. Od pierwszych sekund atakuje nas klimat, podbudowywany przez zniewalającą muzykę japońskiego kompozytora i pianisty, Taro Iwashiro. Początkowy temat z wykorzystaniem instrumentów dętych brzmi, jak napisany przez największych z wielkich, a pierwsza osoba, która przychodzi na myśl to Jerry Goldsmith. Przez cały film muzyka bawi się z widzem szafując jego nastrojami wedle uznania kompozytora. Mamy zdecydowanie do czynienia z jedną z najlepszych filmowych kompozycji roku. Szkoda, że w Hollywood nie dbają o to, zatrudniając słabych twórców do wielkich filmów, jak chociażby przy „Iron Manie”, gdzie Ramin Djawadi nie potrafił zrobić niczego, co by zapadało w pamięć.
Świetnie pokazano olśniewające krajobrazy Chin, pojedynki, wreszcie bitwy. Zdjęcia autora nominowanego do Oscara za „Shanghai Triad” z 1995 roku w reżyserii Zhangha Yimou zapierają dech w piersiach, pieszcząc widza od pierwszych sekund, dając wrażenie, jakby tam się znajdował i oddychał powietrzem z 200 roku n.e. płynąc nad rzeką Yangtze. Jedne z najbardziej niezwykłych zdjęć, jakie widziałem w tym roku. Czuję, że walka o Oscary w tej kategorii będzie zacięta.
Wrażenie realności przedstawionej epoki robią także kostiumy i scenografia. Oczywiście Woo wziął jednego z najlepszych jakich ma Azja, a jest nim Tim Yip, laureat Oscara za scenografię i nominowany do Oscara za kostiumy do filmu „Przyczajony Tygrys i Ukryty Smok”. Wizualne mistrzostwo kusi oczy i pomaga zdjęciom przenieść nas w ów okres. Plusem na pewno jest fakt, że nie przesadzono z przepychem, jak to miało miejsce w ostatnim dziele Zhanga Yimou „Cesarzowa”. To wszystko widzimy także we wspaniałych scenach batalistycznych, w których podziwiamy pracę Corey Yuena, znanego choreografa, który pokazuje, że ma większy talent niż to widzimy w hollywoodzkich produkcjach. Walki na polu bitwy zwykłych wojów są takie, jak być powinny, nikt z nich wielkich umiejętności nie ma i po prostu walczą z całych sił, by ocalić życie i wspomóc królestwo zabijając tylu wrogów, ilu się da. Talent Yuena widać w umiejętnościach generałów, którzy, jak to w pierwowzorze literackim i wedle historii, byli fenomenalnymi wojownikami z reguły niepokonanymi w boju. To, razem ze zdjęciami i montażem, daje nam znakomitą, cieszącą oko, akcję. Nie uniknięto odrobiny przesady z jedną postacią, lecz nie wpływa to ogólnie na całokształt tych scen. Pod względem batalistycznym zdecydowanie jest to jeden z najlepszych filmów od lat, rozmach i świetne ukazanie starej, prostej taktyki strategów chińskich usatysfakcjonuje najbardziej wybrednego wielbiciela takich doznań w kinie.
Jak to w superprodukcjach bywa, wielkie pytanie tyczy się aktorstwa. Tutaj Woo pokazał klasę. Ważne postaci uniknęły papierkowości, każda jest unikalna, wyjątkowa i zapadająca w pamięć. Film to poniekąd pojedynek wielkich aktorów Azji. Takeshi Kaneshiro jako największy strateg swoich czasów, Zhuge Liang, gra swoją rolę z przekonaniem, naturalnością i lekkością, ukazując nam, że ta sławetna postać była nie tylko jednym z najmądrzejszych, ale i najskromniejszych wówczas ludzi. Obok niego mamy Tony'ego Leunga Chiu Waia, grającego postać Zhou Yu. Razem z Zhuge tworzą militarną głowę sił sprzeciwiających się nikczemnemu Cao Cao. Nie widziałem tego aktora jeszcze w złej kreacji i tu ponownie udowadnia, że jest jednym z najlepszych. Na przeciw ich stoi Zhang Fengyi, aktor doceniany za świetną grę, od paru lat występujący tylko na deskach teatru. Rolę samozwańczego premiera Cao Cao, chcącego stać się władcą wszystkich królestw, zagrał świetnie, pokazując jednocześnie wielowymiarowy kształt postaci. Genialny strateg, bezwzględny, dwulicowy, a zarazem psychopata z obsesją, pragnący osiągnąć jeden dodatkowy cel. Na uwagę zasługuje Zhao Wei, ta młoda aktorka bardzo sympatycznie zagrała księżniczkę-chłopczycę, tworząc najlepszą rolę kobiecą w tym filmie. Według mnie najsłabiej wypadła Chilling Lin. Pan Bóg nie poskąpił jej urody, lecz niestety zapomniał obdarować ją talentem aktorskim. Piękna buzia to wszystko, co prezentuje na ekranie.
Podsumowując, film pokazuje, że potęga kina azjatyckiego, jak i samego chińskiego jest wielka. Amerykanie nigdy nie nauczą się robić tak doskonale kina historycznego, jak to robią twórcy z Chin. Film zachwyca od początku do końca, dając imponującą rozrywkę, do której będzie można wracać latami. Patrząc na te piękne krajobrazy, aż chciałoby się pojechać i zobaczyć je na własne oczy. My, w Europie będziemy mogli obejrzeć to dzieło w jednym długim filmie, którego data premiery zostanie ustalona po nowym roku. Liczmy, że dystrybutor Monolith, który nabył do niego prawa, nie pozwoli nam długo czekać na kinowy seans. W Azji podzielono go na dwie części, a pierwsza, którą tu recenzuję, ma być wstępem do wielkiego epickiego dzieła. Skoro wstęp tak imponuje, to jaki będzie finał?
Interesujący ! – Efektowny !widowiskowy z rozmachem !Jakaś odmiana !
Film jest po prostu dobry !