AVH: Alien vs. Hunter, czyli jak zmarnować półtorej godziny. 3
Od kilku lat studio Asylum zasypuje nas różnego typu produkcjami, będącymi mniej lub bardziej udanymi przeróbkami kasowych hitów. Tym razem na warsztat trafiły dwa klasyki sci-fi, Predator i Obcy.
AVH to oczywiście typowy przykład filmu w/w wytwórni. Jak zwykle fabuła zakłada, że w pobliżu jakiejś bliżej nieokreślonej mieściny w USA, rozbija się statek kosmiczny. Szybko okazuje się, że jego pasażerami były mało przyjazne dla nas stworki, które od tej chwili z zamiłowaniem polują na napotkanych ludzi. Wszystko komplikuje nieco pojawienie się kosmicznego łowcy, szukającego kreatur i oczywiście miejscowych.
Żenujący w tej produkcji jest poziom aktorstwa. Większość bohaterów pląta się bez celu, dokonując coraz to głupszych decyzji, skutkujących śmiercią. Już na pierwszy rzut oka widać, że niemal cała obsada mało wie o swoim zawodzie. Najgorsza jest jednak grupka twardzieli, strzelająca niewiadomo do czego, by za chwilę umrzeć z okrzykiem na ustach.
Niestety nie lepiej sprawa ma się z łowcą i potworami. Ten pierwszy rusza się jak konserwa na nogach, a jedyne co mógłby upolować to nieruchomy słoń. Stworki może nie są czymś nadzwyczajnym, ale w mnogości tego typu projektów ujdą.
Totalny kicz to również cześć dekoracji. Supernowoczesny statek kosmiczny, wygląda w środku jak konstrukcja rodem z zimnej wojny. Broń laserowa równie dobrze, mogłaby być zastąpiona pistoletami na wodę. Zamiast miasteczka producenci zaserwowali jedynie dwa rozsypujące się domki.
Mimo nieukrywanego zamiłowania do tego typu filmów, AVH całkowicie mnie rozczarował. Ten budżet można było spożytkować znacznie lepiej, a w takiej formie to niestety strata czasu. Pozostaje jedynie niesmak po seansie.
Alienopająk gibie się za drzewami, banda statystów wzrusza ramionami, samuraj w złom przyodziany po lesie człapie, tylko zdesperowany takiej chałtury się łapie!