"Skyline" nie jest filmem wybitnym, nie jest nawet filmem bardzo dobrym. To przeciętny obraz sci-fi z niezłymi efektami specjalnymi 6
Jarrod (Eric Balfour) wraz ze swoją dziewczyną Elaine (Scottie Thompson) jedzie do Los Angeles na imprezę urodzinową swojego kolegi Terry'ego (Donald Faison). Po mocno zakrapianym wieczorze wszyscy udają się na zasłużony odpoczynek, który zostaje przerwany przez tajemnicze niebieskie światło, przebijające się przez żaluzje ekskluzywnego apartamentu i przejmujące kontrolę nad tymi, którzy postanowią skierować na nie swój wzrok. Jak się okazuje, niebieską poświatę emitują statki obcych, którzy właśnie dokonują inwazji na Ziemię...
Braci Strause nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. To jedni z najlepszych speców od efektów specjalnych w branży. Ich pracę można podziwiać w takich filmach jak Titanic, Pojutrze czy Avatar, co już samo w sobie świadczy o talencie, jaki posiadają. Nieco gorzej sprawa się ma z ich umiejętnościami reżyserskimi. Obcy kontra Predator 2, za kamerą którego stanęli, mówiąc łagodnie, zbyt pochlebnych recenzji nie zebrał. Nie zraziło to jednak braci do podjęcia kolejnej próby, która przez zdecydowaną większość widzów i krytyków ponownie została uznana za nieudaną. Jednak czy aby na pewno słusznie? Odnoszę wrażenie, że przy ocenie Skyline dużą rolę odegrało wspomnienie wcześniejszego filmu panów Strause i pewna swoista do nich niechęć, aniżeli faktyczna wartość produkcji.
Film zrealizowany za raptem 10 milionów dolarów, z czego większość przeznaczono na promocję, okazuje się mieć zaskakująco dobrą stronę wizualną. Efekty prezentują naprawdę wysoki poziom, co w połączeniu z oryginalnym, mechaniczno-organicznym projektem obcych daje bardzo ciekawy rezultat. Interesującym pomysłem okazało się również wykorzystanie niebieskiego światła jako swego rodzaju "broni", dzięki której najeźdźcy przemoc ograniczają do niezbędnego minimum - w końcu ofiary same pchają się w objęcia ich macek. Ogólnie sceny akcji z udziałem kosmitów ogląda się z niekłamaną przyjemnością, a na szczególną uwagę zasługuje tutaj świetna, moim zdaniem, sekwencja walki powietrznej pomiędzy obcymi a eskadrą myśliwców. Warto także zwrócić uwagę na zdjęcia, które w porównaniu do wielu nowych produkcji, gdzie kamerzysta przy co dynamiczniejszych momentach dostaje ataku epilepsji, są najzwyczajniej w świecie przyjazne dla oczu. Są w miarę długie, spokojne, a widz nie zastanawia się, czy to, co właśnie zobaczył, to koparka, statek kosmiczny, czy też może stary czajnik.
Produkcja dużo gorzej natomiast wypada pod względem aktorskim. Bohaterowie są dość papierowi, a w dodatku odegrani w nieco drętwy sposób. Co prawda w filmie rozrywkowym, w którym główną rolę odgrywa akcja, nie razi to aż tak bardzo, jak chociażby w dramacie tudzież thrillerze psychologicznym, ale jednak pewien niesmak pozostaje. Sytuację łagodzi nieco występ Davida Zayasa znanego z roli detektywa Batisty w serialu Dexter, który wciela się tutaj w postać Olivera, jednak jakkolwiek by się nie starał, reszta obsady i tak pogrąża jego wysiłki.
Wielu internetowych "znawców" krytykowało strasznie scenariusz, że niby niektóre sceny są całkowicie głupie, że pewne rzeczy nie powinny w ogóle znaleźć się w ostatecznej wersji filmu itd. itp. Są to jednak opinie bardzo przesadzone, a film pod tym względem nie wybija się w żaden sposób ponad setki innych b-klasowych produkcji, jakie schodzą z taśmy produkcyjnej Fabryki Snów. W głównej mierze wieszano psy na scenie z papierosem oraz tej, w której Jarrod gołymi rękami rozprawia się z kosmitą. W pierwszym przypadku zachowanie bohaterki jak najbardziej można usprawiedliwić stresem, ot, zwykły mechanizm obronny kobiety, która znalazła się w niecodziennej sytuacji i rozładowuje swoje zdenerwowanie na pierwszej lepszej osobie, która czymś jej podpadła. Jak najbardziej typowy ludzki odruch. W drugim zaś wystarczy jedynie uważnie oglądać film, by wiedzieć, dlaczego gołe ręce mają większą siłę przebicia od siekiery. Analogicznie sytuacja ma się do każdej innej sceny, jaka stała się obiektem krytyki. Nie twierdzę, że film na poziomie scenariusza jawi się jako przemyślane arcydzieło, ale nie uważam też, że zasługuje na to, aby mieszać go z błotem w takim stopniu, w jakim ma to miejsce.
Jeżeli już do czegoś miałbym się przyczepić, to do zakończenia, które dużo bardziej pasuje do gry wideo aniżeli filmu. Dziwię się, że twórcy nie zdecydowali się zakończyć swojego obrazu w momencie, kiedy dwójka bohaterów tuląc się do siebie na dachu wieżowca czeka na rychły koniec. Byłoby to idealne zamknięcie filmu, doprawione lekkim niedopowiedzeniem. Zamiast tego, produkcję postanowiono niepotrzebnie o kilka minut przeciągnąć, tym samym zaburzając jako tako pozytywny wizerunek całości.
Skyline nie jest filmem wybitnym, nie jest nawet filmem bardzo dobrym. To przeciętny obraz sci-fi z niezłymi efektami specjalnymi, który z uwagi na względnie krótki czas trwania oraz szybko zawiązującą się akcję nie nuży i stanowi niezobowiązującą rozrywkę pod kufel piwa i miskę popcornu. Oceniając obiektywnie, zasługuje on na bardzo neutralną, znajdującą się pośrodku skali, ocenę. Natomiast fani kina inwazyjnego, do których sam się zaliczam, mogą dodać do oceny jeden punkt więcej, co też właśnie czynię.
Autor: Marcin Kargul
mimo niskiej noty filmu warto zobaczyć