Kiedy Oscar Diggs (James Franco), drugorzędny cyrkowy magik o wątpliwej reputacji, przypadkiem trafia do krainy Oz, wydaje mu się, że wygrał los na loterii. Szybko jednak zmienia zdanie, gdy spotyka trzy wiedźmy (Mila Kunis, Rachel Weisz i Michelle Williams), które wcale nie są przekonane, że Diggs jest wielkim, wyczekiwanym przez wszystkich magiem. Wciągnięty wbrew swej woli w konflikty rozdzierające krainę Oz, Diggs musi odróżnić wrogów od sojuszników, zanim będzie za późno. opis dystrybutora
6/10 – Przed seansem byłem przekonany, że tylko dwie grupy docelowe mogą czerpać przyjemność z tego filmu: dzieci do lat 7 i najwierniejsi fani Raimiego. Jednak nawet serca tych dwóch grup mogą pozostać niewzruszone, dzieciakom przez większość czasu może brakować odpowiedniego tempa, werwy i gagów. Fani Ramiego dostaną odrobinę więcej, kilka charakterystycznych ujęć, cameo Bruce’a Campbella i kilkusekundowe spotkanie po 30 latach trzech dam z "Martwego zła" (ok, Betsy Baker doczekała się nawet linijki dialogu). Rzuca się także w oczy schemat fabularny podobny nieco do Armii Ciemności: Oz zostaje wzięty za bohatera przepowiedni o śmiałku który spadnie z nieba i wyzwoli krainę spod wpływu złych mocy. Mimo tchórzostwa i prostego charakteru zbiera armię wieśniaków i staje do walki. Tyle z miłych skojarzeń, bo reszta to jednak pańszczyzna dla Disneya, taka sama jak występ głównych aktorów.
Szczególnie fatalna jest tutaj Rachel Weisz, wyraźnie męczy się mając na ciele gorset a w ustach dialogi na miarę Nowej Trylogii Gwiezdnych Wojen. Michelle Williams wypada tak bezbarwnie, że aż zbliża się do bieli swojej sukienki a Mila Kunis zyskuje wigor dopiero w drugiej połowie filmu i w sumie ze wszystkich trzech pań wypada najlepiej. James Franco jest wyraźnie prowadzony niczym Bruce Campbell za starych czasów, ma wykonywać te same gesty, miny i okrzyki (nawet spada z klifu tak samo jak Bruce do studni w Armii Ciemności) ale brakuje mu luzu, charyzmy czy też po prostu serca i zaangażowania w ten projekt. Paradoksalnie z twarzą wychodzą z tego filmu ci aktorzy którzy (prawie) twarzy nie pokazują. Postacie Zacha Braffa i Joey King, mimo, że w całości wykreowane za pomocą komputera mają w sobie najwięcej uroku i potrafią zdobyć sympatię widza.
Może momentami film ma coś na kształt uroku, może Elfman dobrze bawi się na starych nutach, ale całości wyraźnie zabrakło werwy, zaangażowania i jeszcze jednego przepisania scenariusza.
Pozostałe
Nieskomplikowany. Przyjemny dla oka, przez większość czasu, większość bo w pewnych momentach efekty mocno rażą w oczy.