Strach ma wielkie oczy… nawet w dzień. 8
Niesamowitą radość przeżywałem w momencie, gdy dowiedziałem się, że "Straż dzienna" została zakupiona przez Imperial – Cinepix, dystrybutora, którego zaczynam coraz bardziej cenić. Kontynuacja "Straży nocnej" to produkcja jakiej mi w tym roku brakowało. Obejrzałem i… nie żałuję. Zaznaczam jednak, iż nie czytałem książki i moja ocena jest wyłącznie opinią na temat filmu.
Druga część trylogii rozpoczyna się praktycznie w miejscu, w którym skończyła się część pierwsza. Yegor, syn Antona, jest Wielkim. Powodem, dla którego przyłączył się do Ciemnych, była prawda o jego ojcu, o tym jak chciał go zabić. Przy takiej kolei rzeczy wszystko skłania się ku osądowi, iż równowaga między Jasnymi a Ciemnymi zostaje zachwiana. Niemal błogosławieństwem okazuje się fakt, iż zrodzony został jeszcze jeden Wielki i to na całe szczęście służący dobru. Z przepowiedni wynika jednak, że jeśli dojdzie do spotkania dwóch Wielkich, to nastąpi Armageddon. Wszystko byłoby proste, gdyby Svetlana, bo tak ma na imię druga Wielka, nie była po uszy zakochana w Antonie, a on w niej… Gdy straż nocna próbuje utrzymać równowagę, zło już przygotowuje się do walki o panowanie.
Niesamowite jest to, co stworzył Timur Bekmambetov. Klimat brudnej, śmierdzącej Moskwy został przedstawiony w sposób idealny i tutaj brawa należą się również scenografowi. Obskurne mieszkania, klatki schodowe pełne szczurów, zaśmiecone, nieodśnieżone ulice, to obraz dzisiejszej stolicy Moskwy, gdzie bieda aż piszczy. Bardzo podoba mi się konwencja całości, gdzie wśród normalnych ludzi żyją prawie wszyscy mityczni tudzież bajkowi bohaterowie – wiedźmy, wampiry itp.
Niestety reżyser zrobił też coś kosztem czegoś i postawił na efektowność, widowisko i humor odbierając nieco tajemniczości i grozy, którą obserwowałem w części pierwszej i rzeczywiście trochę mi tego brakowało. Efekty były bardzo dobre i nie mówię tylko o efektach specjalnych, ale efekty wizualne przede wszystkim zasługują tutaj na uwagę. Te nagłe spowolnienia akcji, wpadanie w przystankową gablotę reklamową i zniknięcie w jej środku… Gdyby ktoś zapytał: czy są jakieś ciekawe akcenty humorystyczne, odpowiedziałbym: „O tak!”. Wcale nie byłoby to kłamstwo. W przeciwieństwie do „Straży nocnej” ta część obfituje w ciekawe, praktycznie typowo komediowe dialogi.
Zaskakujący jest dynamizm akcji, nic się nie dłuży i nie ciągnie, jak przysłowiowy smród po gaciach, a muzyka idealnie wplata się w tę energiczną konwencję. Tak naprawdę to zwroty akcji, które pojawiają się co chwilę, mogą też powodować zagubienie się w fabule. Jest to bowiem opowieść mająca tak wiele wątków, że nawet jedzenie popcornu może doprowadzić do niezrozumienia treści. Podziw wzbudza też brak schematyczności typowo amerykańskiej, którą obecnie wykorzystują prawie wszystkie kraje. Każdy z aktorów urzekł mnie na swój sposób. Nie tylko poprzez udane ukazanie złożoności postaci, ale przede wszystkim każdy z nich pokazał się z zupełnie innej strony. Znalazłem jednak dwóch faworytów Galina Tyunina oraz Vladimir Menshov. Twórcom należy się podziękowanie również za doskonałe dopasowanie wszystkich faktów i bardzo ciekawe zakończenie.
Nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy pokazali tym filmem, iż wcale nie są gorsi od tych hollywoodzkich reżyserów. Ba! Pokazali klasę (czego coraz mniej w produkcjach amerykańskich) oraz brak banału (a banału w kinie z Ameryki coraz więcej). Ukazując wielowymiarowy obraz, pełny metafor (np. krew łącząca się z wódką) łącząc to wszystko dobrą oprawą muzyczną, efektami wizualnymi i ciekawym choć lekko specyficznym humorem, autorzy osiągnęli coś, o co w czasach amerykańskiej kultury filmowej ciężko. Film ten trzeba oglądać bardzo dokładnie, bo inaczej w nasze przemyślenia wplecie się chaos. Pozostaje mi czekać na tę część finałową…
Ten sam brudny, niechlujny, pijacki styl, dobry finał, ale sam pomysł istnienia kredy nieco rozczarowujący.