To mógł być dobry film. Mógł, bo takie nadzieje dawał sam pomysł i pierwsze kilka minut filmu. 3
Może nawet kilkanaście. Niestety, jak ostatnio zwykle ma to miejsce, nie wyszło to, co zamierzano. Albo - co gorsza - wyszło. I boli jeszcze bardziej to, że takich filmów będzie więcej.
Główna bohaterka, młoda i piękna Katherine (Hilary Swank) jest naukowcem, wykładowcą uniwersyteckim, demaskatorką cudów. Nawet napisała o tym książkę. W Boga oczywiście nie wierzy, dlatego nie może wierzyć i w cuda, które zawsze mają dla niej naukowe wytłumaczenie. Katherine wierzyła, była nawet zapamiętałą misjonarką, ale kiedy jej rodzina ginie złożona w ofierze podczas plagi zarazy w Afryce (swoją drogą, kto zabiera 12-letnie dziecko na tereny objęte zarazą?!), dziewczyna traci wiarę i podejmuje swą popartą kompleksową i szeroką wiedzą naukową krucjatę. Kiedy Katherine staje w obliczu kolejnego „cudu”, a ściślej pojawienia się pierwszej z plag egipskich (po szczegóły odsyłamy do Biblii), waha się, ale kiedy słyszy, że mała dziewczynka ma stać się ofiarą linczu, zgadza się rozwiązać zagadkę. Jedzie więc do miasteczka o nazwie Heaven (jakże by inaczej) i... zaczyna się. Film jest aż nadto przewidywalny. Skoro była jedna plaga, to muszą pojawić się następne. Więc się pojawiają - jak na porządny dopust boży przystało. Akcja jest prosta, brak jej klimatu, atmosfery. Realia miasteczka są sztuczne, plastikowe. Bohaterowie z kolei - nieprzekonujący i płascy. A Katherine chyba najbardziej - targana sprzecznościami, kiedy jej niezłomna, zaciekła niewiara wystawiana jest na próbę, targana wizjami i koszmarami sennymi, gdzie przeszłość splata się z niezrozumiałymi do końca scenami.
Mógł to być dobry film. Można było w nim pokazać mechanizmy, jakie żądzą wiarą we współczesnym świecie. Można było ukazać zagrożenia wynikające z fanatyzmu religijnego, z dorabiania „ideologii” do zdarzeń, których się nie rozumie. Można było obnażyć zafałszowanie współczesnych „wierzących”, tak ochoczo nawołujących do morderstwa dziecka, którego rodzina jest niechciana w „idealnej” społeczności. Jednak - mimo tylu możliwości - powstał płytki, schematyczny horror, jakich w ostatnich latach Hollywood produkuje coraz więcej. Zaprzepaszczono dobry pomysł i nakręcono papkę dla nastolatków, w której - wyjątkowo - nie giną wszystkie postaci (a te, które giną, tym razem nie giną z rąk psychopatycznego mordercy). Mamy za to kolejną wariację na temat mrocznego, satanistycznego kultu w spokojnym i niewinnym amerykańskim miasteczku. Ile już było takich filmów? Trudno zliczyć. Ile jeszcze będzie? Cała nadzieja w Bogu, że niewiele. Bo w to, że już żadnego, nawet najgorliwiej wierzący nie są w stanie uwierzyć.
Autor recenzji: Mariusz „Orzeł” Wojteczek
Film obejrzałam niedawno, bardzo mi się podobał ze względu na fabułę. Nie jest bardzo straszny ale trzyma w napięciu. Polecam dla zwolenników klasyki w stylu siedem, albo milczenie owiec.