Zgrabny humor przeplata się z obrzydzeniem oraz mrożącą krew w żyłach perspektywą bycia żywcem skonsumowanym przez podziemnych nieznajomych. 7
Smakosze kina grozy z pewnością zdążyli połknąć "Szczęki" (1975) Stephena Spielberga na obiad, a teraz im się przyjemnie odbija. Jeśli odpowiedź jest przecząca, to nadal figura morderczej ryby ma swoje relatywnie wysokie miejsce na popkulturowym podium, na tyle aby móc wiedzieć o cóż za bestię chodzi. W rozbłysku sukcesu konkretnego dzieła, pewne jego elementy mogą „odkleić” się od niego i zacząć funkcjonować jako autonomiczny twór. Tak np. "Conan barbarzyńca", wykreowany przez genialnego prozaika Roberta E. Howarda zaczął egzystować poza obrębem samej prozy autora. Stał się bytem samym dla siebie. Podobnie podziało się z filmem Spielberga. Rekin metaforycznie wypłynął z ekranu aby stać się prototypem dla wszystkich przyszłych produkcji o krwiożerczych rybach. Wspominam o tym dlatego, że "Wstrząsy" to fascynujący eksperyment przełożenia spielbergowskiego problemu na grunt dużo bliższy człowiekowi niż egzotyczne wodne akweny, z równie udanym skutkiem hipostazy stwora.
Film w reż. Rona Underwooda rzuca widza na przysłowiowy koniec świata, gdzie skromna lokalna społeczność miasteczka Perfection w Nevadzie, prowadzi swoje sielskie życie uprawiając ziemię, doglądając własnych gospodarstw czy wreszcie delektując się piwem w palących promieniach słońca. Główni bohaterowie, Valentine i Earl (Kevin Bacon, Fred Ward) są przyjaciółmi starającymi się imać, odpłatnie, różnych zajęć. W główniej mierze ich aktywności sprowadzają się do pomocy tubylcom, jako że ich pracownicze możliwości ogranicza umiejscowienie. Dworują sobie z mieściny, która oferuje im jedynie stagnację oraz finansowo mało opłacalną monotonię. Mężczyźni pragną się wyrwać z marazmu w jakim się znaleźli. Przedstawieni są w świetle archetypu błazna, to znaczy nieco infantylnie, głupkowato ale szczerze i heroicznie (np. kiedy pomagają miejscowym wydostać się z potrzasku). Każda postać w filmie jest na swój sposób napisana komicznie, co sprawia, iż Tremors sprawdza się świetnie w gatunku czarnej komedii.
Nie zdradzając zbyt wiele z lejtmotywu, cały film to, w skrócie perypetie kilku lokalsów (i jednej przyjezdnej pani sejsmolog, granej przez Finn Carter) starających się przeżyć w śmiertelnym środowisku, nagle zdominowanym przez niebezpieczne stworzenia. Te zaś buszując pod ziemią, błyskawicznie drążą tunele niczym wspominane wcześniej rekiny przecinające atlantyckie odmęty. Na domiar złego, rzeczone istoty posiadają ponadprzeciętną zdolność do szybkiej adaptacji. Obserwują, wyczekują, stawiają pułapki. Film konstatuje problem odnalezienia się przez jednostkę w skrajnie niebezpiecznych sytuacjach (np. okres wojny z perspektywy cywila). Tutaj w grę wchodzi szczątkowy intelekt ludzki, sprowadzający się jedynie do przetrwania za wszelką cenę. Nie idąc zbyt daleko z metaforą, "Wstrząsy" to nie tylko prosta, zabawna reżyseria lecz solidny materiał ze szpikiem paraliżującej, niezbadanej grozy; historia która de facto może wydarzyć się w najmniej spodziewanej lokacji, o każdej porze dnia. Larwy symbolizują w niej skrajne zagrożenie dla życia, a więc nieznaną ludzką przyszłość i naturalne echo śmierci (także lęk przed tym, co wciąż zostaje tajemnicą, jak przez sporą część filmu owe podziemne kreatury).
No właśnie… jak prezentują się owe tłuste, ludzko-żerne żyjątka? Efekty są fantastyczne! Dzisiaj nawet jeden z jęzorów stwora wygląda lepiej niż prawie wszystkie nowinki modelowane cyfrowo razem wzięte. Lata dziewięćdziesiąte słynęły (na szczęście!) z takich osobliwości jak oślizgłe, lepkie, maziowate, nabrzmiałe istoty. Piaskowa poczwara sprawia wrażenie autentycznego, pełnego plwocin biologicznego organizmu. Odnalazłaby się może jedna scena gdzie realny materiał z jakiego zrobione jest cielsko daje o sobie znać. Pomimo tego, widz nie powinien zwrócić uwagi na małe niedociągnięcia, które, prawdę mówiąc, i tak ani trochę nie wpływają na odbiór całokształtu. Myślę, że Tremors jest jednym z wiodących tytułów, z tak fachowo skrojonymi efektami praktycznymi.
"Wstrząsy" prędko stały się pozycją obowiązkową, a wręcz kultową. Świetna obsada, udźwiękowienie, reżyseria, praca operatorska czy montaż składają się na wyśmienity wieczorny seans. Pomimo, iż niniejsza produkcja światło dzienne ujrzała na początku lat dziewięćdziesiątych, ogląda się ją współcześnie z zapartym tchem. Zgrabny humor przeplata się z obrzydzeniem oraz mrożącą krew w żyłach perspektywą bycia żywcem skonsumowanym przez podziemnych nieznajomych. Osobiście sięgam po Tremors co pewien czas, aby przypominać sobie jak wyjątkowym jest filmem.
Zaskakująco dobry. Z przymrużeniem oka, ale bez przesadyzmu. Sporo się dzieje i miejscami nawet trzyma w napięciu. Poza tym fajny duet głównych bohaterów.