Gdy nienawiść staje się sensem życia... 6
„To opowieść o społeczeństwie, które upada i upadając pociesza się, mówiąc bez przerwy: ‘Jak dotąd jest nieźle... Jak dotąd jest nieźle... Jak dotąd jest nieźle...’ Ale nie ma znaczenia jak spadasz, tylko jak lądujesz.”
Mathieu Kassovitz (reżyseria, scenariusz, montaż i epizodyczna rola) stworzył niejako film dokumentalny, w którym przedstawił w niezwykle naturalny sposób codzienność młodych mieszkańców blokowisk paryskich przedmieść. Tę codzienność wypełnia im bezcelowe snucie się po okolicy, odwiedzanie znajomych oraz (a może przede wszystkim) manifestowanie swej nienawiści do policji. Stróże prawa nie są jednak w całej sytuacji zupełnie bez winy. Ich zachowanie względem młodzieży często jest prowokacyjne, a metody stosowane podczas przesłuchań dalekie od zgodnych z prawem. Takie właśnie postępowanie doprowadziło do zamieszek i regularnej bitwy z policją. Sytuacja zaogniła się jeszcze bardziej, kiedy wyszło na jaw, iż podczas starć jeden z funkcjonariuszy zgubił broń...
Bohaterem zbiorowym „Nienawiści” jest młode społeczeństwo z szarych, brudnych i biednych blokowisk. To ludzie w większości bez perspektyw na dostatnie i spokojne życie, ludzie, którzy każdego dnia toczą prywatną walkę o przetrwanie. Łatwo przypiąć im etykietkę społecznego marginesu... W swoim obrazie Kassovitz przedstawicielami tej grupy uczynił trzech przyjaciół – Żyda Vinza (Vincent Cassel), Araba Saïda (Saïd Taghmaoui) oraz Murzyna Huberta (Hubert Koundé) – i wokół ich perypetii zbudował cały film. Owe perypetie to zaledwie niecałe 24 godziny z ich życia, ale zarazem są to godziny kluczowe...
Tym, co pozostaje w pamięci po obejrzeniu filmu nie jest ani wartka akcja, ani rewelacyjna muzyka lub też zgrabna fabuła. To naturalizm. Wspomniałem na początku, że mamy do czynienia niemal z filmem dokumentalnym, a wrażenie to spotęgowane zostało poprzez zastosowanie czarno-białej kolorystyki, która dodaje obrazowi autentyczności (nie potrafię sobie wyobrazić „Nienawiści” w kolorze). Kolejny aspekt to dialogi, w moim odczuciu często improwizowane. Owszem, mogą one drażnić co wrażliwsze ucho, a nawet wydać się pozbawione jakiegokolwiek sensu. I jestem w stanie się z tym zgodzić, ale zarazem powstaje pytanie, o czym (i jak?) mieliby dyskutować ludzie pokrewni bohaterom filmu? Jestem przekonany, że polscy „młodzi gniewni” używają podobnego języka...
A jak w tym wszystkim odnaleźli się aktorzy? Wspomnę tylko o jednym z nich, bez którego „Nienawiść” byłaby filmem o wiele uboższym. Vincent Cassel – aktor niesamowicie charyzmatyczny, z olbrzymią siłą skupiający na sobie uwagę widza – przeszedł tutaj samego siebie. W stworzonej kreacji jest tak prawdziwy i przekonujący, że można się chwilami zastanawiać, czy on gra czy po prostu taki jest. Vinz to silna postać, zbuntowana niemal do granic, ale - paradoksalnie - jakby pogodzona ze swoim losem. Nie łudzi się, że jego życie zmieni się na lepsze, nie ma tak wielkich pragnień, może zwyczajnie tego nie chce. Nie uznaje też racji innych, nie znosi sprzeciwu, uważa, że jego poglądy są słuszne. W swojej nienawiści posuwa się do tak skrajnego działania, jakim jest chęć zabicia policjanta. Oczywiście twierdzi, że wyłącznie z zemsty, ale czy tak naprawdę nie chodzi mu o wyróżnienie się w tłumie, o zyskanie szacunku otoczenia? Wbrew pozorom nie jest wcale łatwo jednoznacznie zinterpretować jego zachowanie. Czy zatem można uznać Vinza za pewnego rodzaju reprezentanta omawianego społeczeństwa? Oceniając „z zewnątrz” pewnie tak, ale po głębszym zapoznaniu się z tematem, nie jest to już takie oczywiste...
Przyznam, że moje pierwsze wrażenia po projekcji „Nienawiści” nie były pozytywne, a w głowie zakiełkowała myśl, że jest to film „o niczym” - pozbawiony konkretnej linii fabularnej, nudny, a do tego przepełniony prostackimi wulgaryzmami. Nawet wstrząsający finał niewiele zmieniał. Jednakże wraz z upływem czasu ze zdziwieniem zorientowałem się, że obraz Mathieu Kassovitza ciągle pozostaje w mojej pamięci. W końcu zacząłem go ponownie analizować, niejako odkrywać od początku i wówczas przekonałem się, że jednak warto się z nim zapoznać. Z jednej strony jest on bardzo sprawnie zrealizowany (świetna praca kamery), a z drugiej porusza niezwykle istotny problem. A że czyni to w sposób niekomercyjny, trudny i wymagający dużo uwagi? Cóż, nie wszystko da się przekazać lekko, łatwo i przyjemnie. A przy tym prawdziwie...
To jest właśnie to, czego oczekuję od kinematografii. Pełnego ukazania realizmu, wulgaryzmów w dialogach i samych wrażeń ukazanych w czerni i bieli. Mathieu Kassovitz udowodnił tym filmem, że ma talent reżyserski. A Vincent Cassel – chyba najlepsza jego rola w swoim dorobku. Przesłanie tego filmu jest jasne i czytelne: nie wszystko Ci wolno robić, bo jeszcze możesz się narazić społeczeństwu i zostać wsadzonym do przysłowiowej paki. Za dużo muzyki w tym filmie nie było, co jest ogromnym plusem, bo pozwoliło mi się w pełni skupić na patologii paryskiego przedmieścia. Ten film powinno się pokazywać na lekcjach wychowania do życia w rodzinie czy wiedzy o społeczeństwie, by nauczyć się jak szanować starszych ludzi, być z nimi zaprzyjaźnionym i jak odnosić się z szacunkiem do starszych – bo wiecznie młody i żyjący wcale nie będziesz. Także radzę używać mózgu wszystkim ludziom. Ech, rozmarzyłem się trochę! Daję temu filmowi zasłużone 8/10, bo przykuł mnie do fotela tak, jak mało który współczesny film.