Choć Baywatch niesie za sobą przyjemną, letnią bryzę, trudno nie uciąć sobie drzemki na tej plaży dla nudystów – gdy dwugodzinna produkcja nareszcie się kończy, widz zaczyna tęsknić za mroźną zimą. Swoje wakacje planuje w górach. 4
W kinie grozy istnieje nurt nazywany "body horror". Baywatch to 100% "body comedy", w którym ciało nie tylko stanowi obiekt żartu, ale i swoistą świątynię seksapilu. Głębokie dekolty i napięte muskuły to nieodłączny element letniego krajobrazu Słonecznego patrolu i nie byłoby w tej kampowej estetyce nic złego, gdyby twórcy wpisali w film choć krztę angażującej fabuły. Clue stanowią tu autotematyczne gagi, spychające tok przyczynowo-skutkowy gdzieś na dalszy plan. Szkoda, gdyż jako autoparodia serialu z 1989 roku, Baywatch smakuje wybornie.

Czy to Batman? Czy to Neptun? Nie! To Dwayne Johnson, swym wyglądem faktycznie wpisujący się w wizualny kanon greckich bogów. Zresztą sam Baywatch niesie za sobą tęgi, komiksowy sznyt. Wizualizacja bohaterów przypomina wyolbrzymione sylwetki z prac Franka Millera, a kobiety – niczym w dziełach wspomnianego autora – pełnią tu rolę szowinistycznych maskotek ekranu. "Superbohateryzm" wyróżnia się także na poziomie pracy Słonecznego patrolu – to kolejny szwadron nad-ludzi (tak, tak, właśnie w ten sposób ukazuje ich Seth Gordon) ratujący życie lokalnym plażowiczom. Baywatch to nowi Avengersi, tym razem w opiętych trykotach.
Całość podana zostaje w gigantycznym nawiasie ironii i parodii, jednak po pewnym czasie nie sposób zauważyć, że względny dystans ma usprawiedliwić olbrzymią dawkę erotyzmu, falami zalewającą widzów remake'u serialu z 1989 roku. Olbrzymią dawkę erotyzmu i szowinizmu! Żadna z kobiecych postaci nie wnosi do fabuły nic poza dopasowanym strojem kąpielowym, podkreślającym seksowną sylwetkę. To mężczyźni napędzają dramaturgię produkcji. Przed pornograficzną manierą komediowych obrazów pokroju Lodów na patyku, Baywatch ma uratować szczątkowa fabuła kryminalna wybijająca się na tle niewysublimowanych gagów. Jednak to jej brakuje tu najbardziej – członkowie Słonecznego patrolu niestety nie zdołali jej uratować.

Jedynym trafionym aspektem Baywatcha jest jawna parodia estetyki serialu z 1989 roku. Fatalne efekty specjalne podkreślają niski budżet legendarnego show z Pamelą Anderson, a występy trzecioplanowych gwiazd serii wpisują film Setha Gordona w kolejną intertekstualną produkcję współczesnej areny blockbusterów. Autotematyzm drażni się z konwencją Słonecznego patrolu A.D. '89, wytykając jego kicz oraz definitywnie zły smak twórców. Niestety, potem autorzy Baywatcha sami wpadają w pułapkę swojego żartu, tworząc naiwną, nieangażującą intrygę kryminalną. Z sarkastycznych głębin, reboot Słonecznego patrolu wyrzucony zostaje na fabularną mieliznę.
Z drugiej strony w Baywatchu działają jedynie autotematyczne gagi (z perfekcyjną sekwencją otwierającą na czele). Każdy inny żart to wulgarny skecz sfrustrowanych komików, swoim poziomem dotrzymujący kroku kontynuacjom American Pie i trzeciorzędnym komediom kina klasy B. Męski członek zakleszczony w leżaku, dotykanie narządów rozrodczych trupa – twórcy przekraczają granice dobrego smaku, wkraczając na terytoria gimnazjalnego humoru seksualnego. Naturalnie, grubszy, mało atrakcyjny Ronnie pełni tu rolę przeciągniętego żartu; właściwie jak każdy aspekt filmu. Inwencja twórcza scenarzystów, Damiana Shannona i Marka Swifta, zamyka się w pierwszych 30 minutach widowiska – pozostałe półtora godziny to kilkukrotnie odgrzewany, ten sam pseudokomiczny kotlet, pokryty niestrawnymi ziarenkami piasku.

W trakcie seansu nie sposób nie zauważyć próżności Hollywoodu, hektolitrami wyciekającej z kinowego ekranu. Wyraźnie widać, że aktorzy perfekcyjnie bawili się na planie, pozostając sobą, czyli narcystycznymi gogusiami z pierwszych stron gazet, nawet przy włączonych kamerach. Choć Baywatch niesie za sobą przyjemną, letnią bryzę, trudno nie uciąć sobie drzemki na tej plaży dla nudystów – gdy dwugodzinna produkcja nareszcie się kończy, widz zaczyna tęsknić za mroźną zimą. Swoje wakacje planuje w górach.
Ten film jest tak samo gówniany jak jego poprzednik, serial, a właściwie to gorszy, bo Haselhoff przynajmniej się starał, no i była Pamela. Tu to nawet nie ma co oglądać. TRAGEDIA!