Świetne kino gangsterskie, ale miejsce w „Top 10 najlepszych filmów” na portalach filmowych to moim skromnym zdaniem gruba przesada. 9
1:0 dla Scorsese.
Świetne kino gangsterskie, ale miejsce w „Top 10 najlepszych filmów” na portalach filmowych to moim skromnym zdaniem gruba przesada. Przeszkadza trochę rwana narracja i – jak przypuszczam – skróty, które zostały poczynione wobec książkowego pierwowzoru. Poszczególne „rozdziały” są oderwane od siebie i nie za bardzo chcą się zejść w jedną całość, mimo że przez film przewija się niby jeden główny wątek.
Weźmy na przykład scenę w Las Vegas i poprzedzającą ją scenę gangsterskiej narady – jest ona oczywiście ważna z punktu widzenia rozwoju postaci Michaela Corleone, ale o co chodziło z tymi „przenosinami” do Las Vegas? Dlaczego niby w Nowym Jorku zaczynał im się palić grunt pod nogami? Przecież dwie sceny wcześniej został zawarty pokój z resztą gangów. Tego wszystkiego się nie dowiadujemy. I proszę mi tutaj nie zamieszczać odpowiedzi na powyższe retoryczne pytania, bo ja tylko opisuję moje uczucia, które towarzyszyły mi podczas seansu. A wrażenie miałem takie, jakbym oglądał pokaz slajdów. Pięknych slajdów, będących dziełem genialnego fotografa, jednak oderwanych od siebie i nie układających się w spójną historię.
Moim zdaniem chociażby Goodfellas jest dużo lepszym filmem. A porównania są jak najbardziej uzasadnione, bo oba obrazy są w sumie bardzo podobne. Ojcu chrzestnemu nikt oczywiście nie zabierze miejsca w panteonie kamieni milowych kinematografii, przede wszystkim z uwagi na absolutnie nowatorskie jak na tamte czasy, przyciemnione, klimatyczne zdjęcia, ale również pełnokrwiste postaci świetnie wykreowane przez genialnych aktorów czy wreszcie niesamowity przewodni motyw muzyczny Nino Roty. Ale najlepszy film w ogóle? Ze scenariuszem tak dalekim od ideału? Proszę was…
No i znowu wczoraj natrafiłem na ten film w telewizorni, przez co zawaliłem część nocki :) Nie mogłem jednak odpuścić. Co ja tu będę pisał, arcydzieło i tyle. Dodać muszę, że za każdym razem jak ten początek WIELKIEJ trylogii oglądam, to mam inne spojrzenie i wrażenia. I to jest właśnie wielkość tego filmu!
Mam zakupioną swego czasu na wyprzedaży w bibliotece książkę Mario Puzo i wstyd, do tej pory nie czytałem, a muszę i chyba się od dzisiaj wezmę za nią! Wiem, że jest wiele zmian i chyba sam Puzo ostro się z samym filmem nie zgadzał.
P.S. Wczoraj w trakcie filmu zachciało mi się jak najszybciej zrobić spagetti :)