Etiudowa forma nowego filmu Tomasza Wasilewskiego jest ryzykowną koncepcją, która potrzebowała silnych i intrygujących postaci będących w stanie wiarygodnie zbudować emocjonalne poszukiwanie własnej tożsamości. 7
Etiudowa forma nowego filmu Tomasza Wasilewskiego jest ryzykowną koncepcją, która potrzebowała silnych i intrygujących postaci będących w stanie wiarygodnie zbudować emocjonalne poszukiwanie własnej tożsamości. Miłość w szarym i ponurym bloku, ktory mógłby się znajdować wszędzie, wychodzi na pierwszy plan, a opowieść zyskuje uniwersalny wymiar. Cztery kobiety, cztery historie samotności i pragnienia uczucia przekraczającego wszelkie bariery to stonowane kino uczuć i bohaterek.
Zjednoczone Stany Miłości dzieją się w okresie przełomu w Polsce. Upada mur berliński, powstaje niezależny rząd, ale polityka nie interesuje Wasilewskiego. Na pierwszy plan wysuwa losy kobiet mieszkających w jednym bloku, które mijają się na korytarzu, żyją obok siebie, ale zmagają się z podobnymi problemami. Reżyser Płynących wieżowców portretuje kobiety w rożnym wieku, ale nie pozwala na to, aby metryka ich określała. Każdej z postaci poświęca osobny segment i choć nie wszystkie są na tym samym poziomie, to całość broni się jako spójna wizja poszukiwania bliskości.
Agata (Julia Kijowska) po piętnastu latach małżeństwa musi znaleźć odpowiedź na pytanie, czego oczekuje od mężczyzny i zmierzyć się z fascynacją miejscowym księdzem. Iza (Magdalena Cielecka) jest w stanie zrobić wszystko dla ukochanego, Marzena (Marta Nieradkiewicz) mierzy się z samotnym oczekiwaniem na męża, który od trzech lat pracuje w Berlinie. Natomiast Renata (genialna Dorota Kolak) dojrzewa do zrozumienia i zaakceptowania swojej seksualności. Każda z bohaterek niesie ze sobą inny rodzaj energii, ale wszystkie zdają się mówić jednym głosem.
I choć Zjednoczone Stany Miłości są filmem spójnym wizualnie i merytorycznie, ma swoje dobre i złe strony. Najsłabiej wypada opowieść o Agacie z przydługimi ujęciami blokowiska i szarej rzeczywistości. Nie można przejść obojętnie obok stonowanej, ale szaleńczo rozedrganej Doroty Kolak, która w subtelny sposób porusza tematykę homoseksualności. Lata 90. nie sprzyjały coming outom, a hermetyczne środowisko narzucało z góry ustalone normy.
Tomasz Wasilewski z dużym szacunkiem podchodzi do swoich bohaterek, dzięki czemu ich problemy nie wypadają groteskowo. Stonowana, nieco szara kolorystyka dodaje całości ponury wymiar. A zdjęcia Olega Mutu zachwycają przemyślaną kompozycją kadru, która nie tylko jest ozdobnikiem, ale dobrym określeniem i dopełnieniem prezentowanego świata.
Zjednoczone Stany Miłości to kino kameralne, duszne od emocji. Tomasz Wasilewski eksploruje ducha kobiecości, nie boi się nagości i niemego krzyku o uczucie. Ale dzięki ogromnej powściągliwości, film ten nie pretenduje do rozszalałej psychodramy. W tym wymiarze bliżej mu do skandynawskiego milczenia, które rozsadza gdzieś w głębi.
Ta emanująca golizna i bezpardonowe jej ukazanie jest na granicy kiczu. Aktorsko duża pochwała dla Pań. Nieco ekstremalne przypadki z końca PRL, naciągane.