Oz Perkins, świadomy percepcyjnej siły ruchomego obrazu, budzi grozę każdym możliwym środkiem przekazu, wpływając na większość zmysłów odbiorcy. 8
W czasach, gdy komercyjne horrory powstają masowo na taśmach produkcyjnych gdzieś w obskurnych piwnicach wielkich korporacji filmowych, na ekrany polskich kin trafia wysublimowana produkcja spod znaku grozy. Choć Zło we mnie obraca się w symbolicznej estetyce okultyzmu, daleko mu do sztampowych ghost stories, cyklicznie goszczących w dochodowym repertuarze multipleksów. Debiut Oza Perkinsa to rodzaj rozprawy nad istotą zła, arthouse'owy esej o demonach okresu dorastania z dyskursywnym, rogatym stworem umieszczonym gdzieś na trzecim planie. Idealne wyczucie obrazu, dźwięku i montażu tworzy horror niemal perfekcyjny, a na pewno jedną z najlepszych pozycji kina ekstremalnego bieżącej dekady.
![](/assets/empty-2c4aa66e5ad9026a469eaf3dca27abb3e7c7f3f7baeb7fa68b6d64e8223d9edc.gif)
Oz Perkins zna recepturę dobrego horroru, tym bardziej świadomie dobiera składniki, z których powstaje rewelacyjne dzieło spod najmroczniejszej gwiazdy. Sedno grozy w Złu we mnie polega na systematycznym budowaniu aury tajemnicy, osaczenia i trwogi. Widz nie wie, w czym kryje się przedmiot grozy, jasno nakreślony w dotychczasowych pełnometrażowych historiach z dreszczykiem (protagoniści horrorów zawsze muszą zmierzyć się z duchem, demonem, upiorem, którego materialne zobrazowanie nie zadziwia już widza). Nieszablonowy proces inicjacji odbiorcy oraz oczekiwanie na moment zapoznania się z faktycznym złem przedstawionym napawa uciążliwą niepewnością, a co za tym idzie – uczuciem napięcia i niemocy.
Samo widowisko już na płaszczyźnie formy zaprasza widza do trwożącej i zaangażowanej interakcji. Ascetyczne barwy osadzone w niskim kluczu i klaustrofobiczne ramy, w których operatorka, Julie Kirkwood, zamyka świat przedstawiony działają jako idealny środek wywołujący palpitacje serca. Nieszablonowa ścieżka dźwiękowa, złożona bardziej z irytujących, odstręczających dźwięków niż faktycznych kompozycji instrumentalnych, stanowi wisienkę na przepięknym, lecz przerażającym torcie. Perkins, świadomy percepcyjnej siły ruchomego obrazu, budzi grozę każdym możliwym środkiem przekazu, wpływając na większość zmysłów odbiorcy.
![](/assets/empty-2c4aa66e5ad9026a469eaf3dca27abb3e7c7f3f7baeb7fa68b6d64e8223d9edc.gif)
Dynamika rozwoju fabuły sprzyja budowaniu klimatu. Szczególnie, gdy głównymi bohaterkami filmu są trzy statyczne, ciche nastolatki (co rzadko zdarza się w tym konkretnym gatunku – damskie postacie często wprowadzone są do horrorów jedynie, by reagować chaotycznymi impulsami na nadprzyrodzoną aktywność i oddziaływać swoim lękiem na publiczność). Motyw przemiany dziewczyny w kobietę znany jest w globalnej kulturze od setek lat – na przestrzeni wieków m.in. ubierał on czerwony kaptur dziewczynki, która spotyka w lesie groźnego wilka oraz posiadał telekinetyczne moce ośmieszonej uczestniczki balu maturalnego, Carrie (w obu przypadkach, podobnie jak w Złu we mnie, na szczególną uwagę zasługuje symboliczna, szkarłatna barwa spowijająca młode ciała).
Młode aktorki perfekcyjnie odnajdują się w klasycznych horrorowych schematach postaci, sprytnie rozszczepionych, opowiedzianych bardziej obrazem, środowiskiem, interakcją z otoczeniem niż konkretnym czynem. Cicha Kat (Kiernan Shipka) epatuje mroczną stroną swojej osobowości, a wewnętrzna niestabilność bohaterki przejawia się w każdym słowie i geście. Z drugiej strony ekran skradziony zostaje przez weterankę współczesnej sceny grozy, Emmę Roberts, która odcina się od pastiszowej przeszłości pokroju Królowych krzyku, tworząc wiarygodną i enigmatyczną postać osieroconej Joan.
![](/assets/empty-2c4aa66e5ad9026a469eaf3dca27abb3e7c7f3f7baeb7fa68b6d64e8223d9edc.gif)
Zło we mnie stawia pytania, lecz nie sięga po jasne odpowiedzi, wodzi za nos, studiując psychikę zarówno głównych bohaterek filmu, jak i samych widzów, przyzwyczajonych do klasycznych schematów kina grozy. Surową stronę wizualną i samą atmosferę produkcji śmiało można podpiąć do odnogi gatunkowego drzewa kinematograficznego, którego pień ukształtowany został poprzez Lśnienie Stanleya Kubricka. Samą roślinę podlewał Alfred Hitchcock - swoją konewkę pożyczył od Davida Lyncha.
Niesamowicie klimatyczny horror, klimat wciska w fotel.