Można mu wiele zarzucić, ale jeśli jakiś film jest fabularnie czy stylistycznie blisko czegoś co sam chciałbym stworzyć, to nie kłócę się z tym – chłonę.
Jedna naprawdę interesująca nowela, (tutaj "The Gal Who Got Rattled") nie wynagrodzi jednak całości. Nie takich Coenów chciałbym oglądać.
Argento prowadzi widza przez tą doszlifowaną w najdrobniejszych szczegółach słuchowo-wzrokową ucztę, ale zupełnie zapomina o swojej historii, lepiej niż LG.
Trafia z przemyśleniami i celnie wyśmiewa zachowania dzisiejszej młodzieży. Chętnie dałbym wyżej, ale porzuca i niedopowiada wątki, a to wkurzało.
Grafomańska, sztywna aktorsko, tandetna reżysersko, estetycznie licha, nudna, nieangażująca, przywołująca uśmiech politowania na twarzy niezamierzona parodia.
W roku, w którym wychodzi Infinity War dostajemy superhero takie jak Venom – wstyd! Nie ratuje nawet Hardy. Obejrzyjcie "Upgrade", bo to lepszy Venom.
Oryginalne satyryczne podejście, które w samym szkielecie jest zdecydowanie na plus, jednak przebieg zdarzeń po czasie męczy. Nie zapamiętam na długo.
Fabuła fajnie współgra tutaj ze sposobem opowiadania, widać że klei się to w całość. Trzyma w napięciu, tylko o jedno zakończenie za dużo.
Festiwal skrajności. Kocham za postaci, przywiązanie się do nich, trzymanie w napięciu, czy gł.linię fabularną, ale sporo pretensji i tanich sztuczek także.
Ja ogromnie szanuję Blacka za IM3 czy Nice Guys i szanuję go też za fragmenty tego filmu, który broniłby się tylko wtedy, gdyby nie wchodził w skład franczyzy.
Proszę czekać…