Film spełnia oczekiwania tylko w ograniczonym stopniu. Gdyby produkcja nie szła z duchem hollywoodzkiej myśli "efekty, nie historia", byłby to zapewne o wiele lepszy, ambitniejszy obraz. 6
Inwazja: Bitwa o Los Angeles to typowa produkcja wojenna osadzona w realiach science fiction, której tonem blisko do Helikoptera w Ogniu. Cały film rozpoczyna się od bardzo krótkiego przedstawienia bohaterów, w tym sierżanta Michaela Nantza, w którego wciela się Aaron Eckhart. Chwilę później zaczyna się inwazja na Ziemię i akcja.

Największym minusem tej produkcji jest słaby scenariusz autorstwa niedoświadczonego Christophera Bertoliniego. Jest on przede wszystkim płytki, niesamowicie prosty i oparty na schematach amerykańskiego kina wojennego. Nie możemy także zapomnieć o dziurach w fabule, które co bardziej uważnych widzów mogą nielekko poirytować. Na początku opowieści poznajemy trochę naszych bohaterów, ich rodziny oraz historię z przeszłości sierżanta Nantza, którą odkrywamy przez cały film. Nie ma tego dużo, nie jest to głębokie i nie do końca jestem przekonany czy działa wystarczająco dobrze jako emocjonalny łącznik z postaciami.
Aktorzy, o dziwo, mając do czynienia z dość pustym scenariuszem poradzili sobie poprawnie. Praktycznie nie ma co komu zarzucić - Aaron Eckhart wypada dobrze w postaci walecznego sierżanta. Michelle Rodriguez jako twardy żołnierz gra dosłownie tak jak zawsze, ale przecież za to fani jednej z najtwardszych kobiet kina i telewizji ją lubią, prawda? Miłym akcentem jest mała rola Bridgey Moynahan (Zaprzysiężeni), która gra postać jednego z cywilów, Michelle. Liebesman zrobił co mógł, aby pod tym względem nie było tragedii.

Gdyby każdy widz szedł do kina zawsze szukając skomplikowanych historii, głębokich postaci i niesamowitych zwrotów w fabule, to obrazy pokroju Transformers: Zemsta Upadłych nigdy by nie osiągnęły sukcesu. Właśnie pod względem efektowności i akcji Inwazja: Bitwa o Los Angeles radzi sobie bardzo dobrze. Od pierwszych minut walk z kosmitami styl prowadzenia kamery jest typowy dla gatunku - kamera z ręki. Jedni to lubią, drudzy nie - kwestia gustu - według mnie wypadło to dobrze i dynamicznie. Niektórym widzom na pewno się to nie spodoba, bo czasem wszystko dzieje się zbyt szybko i można stwierdzić, że tak naprawdę nic się nie widzi. Po pierwszych kilku starciach, można przyzwyczaić się do pracy kamery i czerpać radość z miejskich walk na ulicach Los Angeles. Największym plusem walk jest ich dobre wyreżyserowanie, a jedna akcja na moście nawet trzymała w napięciu.
Cała opowieść jest ukazana z punktu widzenia jednego oddziału marines, więc nie mamy spojrzenia na całokształt konfliktu. Dzięki niektórym scenom możemy podziwiać ziemskie lotnictwo w starciach ze statkami obcych, co także jest miłe dla oka. Efekty specjalne przez cały film wydają się dopracowane i nic nie razi sztucznością. Z uwagi na głównego bohatera opowieści (oddział marines) widzowie oczekujący widowiskowych bitw na ziemi i w powietrzu mogą czuć się lekko rozczarowani. W przypadku tego typu narracji wyraźnie czuć inspirację wspomnianym już Helikopterem w Ogniu.

Jednym z największych plusów jest muzyką autorstwa Briana Tylera (Dzieci Diuny). Od początku do końca utrzymuje podniosły, delikatnie patetyczny klimat batalistycznej produkcji, a po wyjściu z kina można złapać się na nuceniu głównego tematu. Ilustruje dobrze, buduje emocje tam, gdzie scenariusz nie daje rady - wielkie brawa dla Tylera, że udało mu się coś takiego osiągnąć. Można doczepić się stricte technicznych rzeczy związanych z muzyką, ale raczej podczas seansu to nie przeszkadza.
Film spełnia oczekiwania tylko w ograniczonym stopniu. Gdyby produkcja nie szła z duchem hollywoodzkiej myśli "efekty, nie historia", byłby to zapewne o wiele lepszy, ambitniejszy obraz. Przed seansem trzeba nastawić się na prostą, momentami płytką historię z dynamiczną i widowiskową akcją - na naprawdę wartościowy film o inwazji kosmitów na Ziemię fani sci-fi muszą jeszcze zaczekać.
Moja ocena dla tego filmu to 6/10. Do połowy filmu nie widziałem obcych tylko latanie wojaków tam i z powrotem trochę wybuchów. Na dziś wystarczy oglądanie jakoś nie mnie wciąga, a trzepanie obrazem – nie zdążysz ogarnąć jednego kadru a już jesteś w szóstym. W każdym bądź razie do filmu "Na skraju jutra" to mu daleko. Nota sześć dla tego filmu to i tak jest za dobra.