W niedalekiej przyszłości wszechwładna korporacja powierza szalonemu geniuszowi komputerowemu zadanie udowodnienia przełomowego twierdzenia matematycznego.
W niedalekiej przyszłości ludzie zostają pozbawieni resztek prywatności, a odpowiedzią na każde – nawet najskrytsze ich pragnienia - są wszechobecne wirtualne usługi, którymi sterują wielkie korporacje. Ukrywający się przed światem ekscentryczny geniusz Qouen Leth (Christoph Waltz) otrzymuje od prezesa zarządu najpotężniejszego koncernu świata (Matt Damon) tajną misję. Korzystając z wszelkich dostępnych ludziom środków ma rozszyfrować sens istnienia wszechświata. Jednak zanim rozwiąże największą ze wszystkich zagadek, musi zmierzyć się ze swoimi paranojami i obsesjami, szaloną psychoanalityczką (Tilda Swinton), namolnym szefem, tajemniczą nieznajomą, która chce z nim uprawiać wirtualny seks oraz czarną dziurą, która nieubłaganie zasysa cały wszechświat... opis dystrybutora
„The Zero Theorem” porusza filozoficzne tematy tak naprawdę ich nie zgłębiając, przypomina trochę bogato zdobioną wydmuszkę. przeczytaj recenzję
Film został nakręcony w okresie od 22 października do listopada 2012 roku. zobacz więcej
Opłacalny chaos [8.5/10] |||
Terry Gilliam kontynuuje tu swoje ulubione wątki: choroby psychiczne, inwigilacja, wszechwładne szatańskie korporacje, sens życia. "The Zero Theorem" najbardziej kojarzy się z jego niezapomnianym arcydziełem "Brazil", ale niestety nie jest to ta liga – scenariusz pozostawia tym razem nieco do życzenia, a fabuła jest chaotyczna nawet jak na Gilliama. Jednak scenariusz to nie wszystko, zwłaszcza u tego reżysera – rozmach i szaleństwo wizji porywają tutaj jak zawsze. Idea korporacji masowo zbierającej dane o wszystkich ludziach w gigantycznej bazie danych i przetwarzającej je w swoich niecnych celach przy pomocy armii analityków jest niepokojąco znajoma. Również zapierające dech w piersiach scenografia i kostiumy oraz genialne aktorstwo nawet w najdrobniejszych epizodach, sprawiają, że filmem można się delektować jak najbardziej wykwintnym daniem, nawet jeśli mięso jest tu i ówdzie niedopieczone.
Pomimo tych zachwytów, obiektywnie muszę przyznać, że to dzieło Gilliama jest bardziej hermetyczne od "Brazil" czy "12 Monkeys". Dla kogoś, kto nie jest fanem specyficznego stylu tego reżysera, to akurat danie może się okazać niestrawne.
O co w tym filmie chodzi ? – Bardzo specyficzny klimat. Ni to lunapark, ni cyrk. Kolorowa, tandetna oraz kiczowata scenografia i bardzo specyficzna gra aktorska (niemal karykaturalne postacie).
Dylematy bohatera, którego zachowanie sugeruje, że coś mu się porobiło z podsufitką. Zrozumieć wariata – odwieczny dylemat.
Ciężki w oglądaniu obraz, w którym reżyser chciał w tak wyrafinowany sposób przekazać sens, ale czego istnienia, bytu – ciężko powiedzieć bo zabrnął w ślepą uliczkę.
Do mnie również nie za bardzo dotarło przesłanie reżysera… Aktorstwo z wyższej półki, ewidentnie, jednak forma przekazu nadzwyczaj dziwna. Z początku trochę nadmiar CGI kłującego w oczy, mnóstwo faktów do przeanalizowania, a finał jakiś taki nie do końca udany… Daję 5, ale chyba muszę jeszcze kiedyś podjąć drugą próbę zrozumienia Gilliama :)
Ta strona powstała dzięki ludziom takim jak Ty. Każdy zarejestrowany użytkownik ma możliwość uzupełniania informacji
o filmie.
Poniżej przedstawiamy listę autorów dla tego filmu:
Pozostałe
Proszę czekać…
Obejrzałem drugi raz i dotarło do mnie. To nie świat przyszłości, cyberprzyszłości, ale po prostu alegoria naszych czasów, korporacyjnych. Gilliam jest geniuszem. Dodać jeszcze do tego role Waltza i Swinton i mamy arcydzieło przez duże A