M. Night Shyamalan przyzwyczaił nas już do tego, że jego filmy prezentują bardzo zróżnicowany poziom. 2
Na początku pokazał doskonały „Szósty zmysł”, który może nieco na wyrost okrzyknięto arcydziełem, a jego twórcę - mistrzem. To był trzeci nakręcony przez niego film, ale pierwszy, który wybił się na świat i sprawił, że nazwisko reżysera zaczęli kojarzyć także fani grozy. „Zdarzenie” to ostatni twór, jaki reżyser wydał na pastwę widzów i krytyki. I sprawił zawód. Jeśli nie wszystkim, to przynajmniej mnie.
Zaczyna się nieźle. W ciągu kilku minut przez największe miasta Ameryki przetacza się fala tajemniczych samobójstw. Nikt nie wie, co jest ich przyczyną - atak terrorystyczny, broń biologiczna, nieznany wirus? Najważniejsza jednak jest ucieczka. Kierunek - na wieś. Przecież terroryści nigdy nie atakują wsi, więc tam powinno być bezpiecznie. Powinno, ale nie jest. Główny bohater - Elliot Moore (Mark Wahlberg), który przechodzi kryzys w związku z żoną Almą (Zooey Deschantel), także postanawia wyjechać. Całość filmu jest pokazaniem ich podróży, kiedy po kolei giną towarzyszący im ludzie, a oni sami trwają - mimo przeciwności. A przy okazji Elliott rozwiązuje zagadkę tajemniczych zajść. To mianowicie zła i podstępna Natura postanowiła pozbyć się nas, pasożytów, więc stworzyła wirus przenoszony wraz z wiatrem, jak nasiona wielu roślin.
Głównym zastrzeżeniem do „Zdarzenia” jest to, że po efektownym rozpoczęciu okazuje się filmem bardzo nudnym. Odnaleźć tu można wiele nawiązań do klasyki grozy - mamy więc „Jestem legendą” Mathesona (powieść), mamy „Noc żywych trupów” Romero (zresztą inspirowane ww. powieścią), mamy też coś z klimatu „28 dni później”. Jednak to wszystko zmiksowano - i przefiltrowano jak przez „kodeks komiksowy” (wprowadzony w 1954 roku i zakazujący pokazywania w komiksach przemocy i seksu). Całość wychodzi nudna, nijaka i mało plastyczna. Gdzieniegdzie powtykano sceny odrobinę bardziej makabryczne (jak facet kładący się przed kosiarką), ale są to obrazki zupełnie nie pasujące do całości, jakby całkiem z innego świata.
Samo założenie było ciekawe, jednak pomysł z wirusem (takim czy innym) już wystarczająco mocno wyeksploatowano, więc wykorzystanie go po raz kolejny w sposób ciekawy i oryginalny graniczy wręcz z cudem. A cudem jest nie założyć sobie w takim przypadku pętli na szyję.
Shyamalan zaskoczył nas po raz kolejny, tym razem negatywnie. Przez to dochodzę do wniosku, że nie jest to świetny reżyser, który czasem się potknie, ale bardziej przeciętny reżyser, któremu czasem coś się uda. W przypadku „Zdarzenia” cała wina spada na niego, bo był nie tylko reżyserem, ale także autorem scenariusza (jak zwykle przy swoich filmach) i wreszcie także aktorem (jako Joey).
W jednym zdaniu: film jest nudny i raczej dla grzecznych dorosłych lub troszkę niegrzecznych dzieci, bo prawdziwy fan horroru na pewno się zawiedzie. Daję dwie czachy - jedną przez sentyment dla reżysera, a drugą przez fakt, że widziałem już gorsze filmy.
Autor recenzji: Mariusz „Orzeł” Wojteczek
film relaksujący – nie miałem żadnych oczekiwań co do tego filmu, nie oglądałem trailerów, nie nastawiałem się na efekty rodem z filmów zagłady … i film bardzo mi się spodobał :)
to co dla innych może byc dłużyzną dla mnie było czasem na zastanowienie się nad tym czy rzeczywiście nie nadużywamy cierpliwości przyrody która nas otacza – spokojne tempo filmu mi odpowiadało – bo to przecież nie armageddon ;)
zaskakujący początek – a potem nieco relaksu i melancholii – w sam raz obejrzeć z dziewczyną :)