Siódmy epizod Kaznodziei pokazuje, że nawet w tak szalonym świecie, jakim jest uniwersum Jessiego da się znaleźć czas na wyciszenie i refleksję. 7
Siódmy epizod Kaznodziei pokazuje, że nawet w tak szalonym świecie, jakim jest uniwersum Jessiego da się znaleźć czas na wyciszenie i refleksję. Chwilowy spokój w żaden sposób nie wytrąca tempa narracji, a humor nadal pozostaje cyniczny i złośliwy.
To kolejny odcinek, skupiający się na relacji Tulip (Ruth Negga) z Jessiem (Dominic Cooper), tym razem sięgający do korzeni ich znajomości. Wybuchową parę już w szkolnych czasach połączyło zamiłowanie do bójek. Cały odcinek poszatkowany jest serią retrospekcji z ich dzieciństwa. Zabieg ten jeszcze bardziej uwiarygadnia ich wzajemną zależność i ukazuje dopełnienie ich charakterów. Trwałość relacji młodych nie zaburzają nawet frazesy pokroju "razem na zawsze" – przeciwnie, to one utwierdzają widza w pewności, że obcuje on z parą kierującą się w życiu domeną "żyć szybko, umierać młodo". Podobnie jak Sailorowi Ripleyowi (Nicolas Cage) i Luli Fortunie (Laura Dern) z Dzikości serca Davida Lyncha, tak i Jessiemu oraz Tulip lepiej nie wchodzić w drogę, kiedy są razem.
Na głównych bohaterów Kaznodziei spada coraz więcej problemów – Jessie przez przypadek wysłał Arseface'a (Ian Colletti) do piekła i teraz nie wie, jak go stamtąd wydobyć, Tulip próbuje odzyskać ukochanego, który obecnie uważa się za największego z proroków, a do kościoła zbliża się Odin (Jackie Earle Haley) z armią uzbrojonych mężczyzn, by zrównać budynek z ziemią. Niestety, to tylko wierzchołek góry kłopotów – ich lawina zalewa obecnie protagonistów serialu. Problematyka całości stanowi główny motor napędowy Kaznodziei. W równie szalonej produkcji trudno przewidzieć, jak potoczą się losy poszczególnych postaci i jakie decyzje podejmą, by uniknąć jeszcze większych problemów. Nie ważne jednak co zrobią, znając bohaterów serii, pewne jest, że po raz kolejny wpadną z deszczu pod rynnę.
Najbardziej w całym serialu traci postać Jessiego. Twórcy zbyt usilnie starają się wykreować tytułowego kaznodzieję na duchownego-przywódcę, popadającego w fanatyczne wrażenie misji, jaka spadła na niego wraz z przyjęciem mocy Genesis. Jego potrzeba nawracania parafian w pewnym momencie stanowi przesyt, a systematyczne wałkowanie tych samych wyrażeń określających wagę jego zadania prowadzi do monotonii. W Jessiem brakuje walki, którą wyraźnie stawiał na piedestale w trakcie wcześniejszej relacji z Tulip. Pozostaje mieć nadzieję, że nadchodzące wydarzenia (z buldożerem u wrót kościoła na czele), rozpalą w nim wewnętrzny płomień. Ciężko też współczuć kaznodziei, znając jego przeszłość i niechlubne czyny. Owszem, twórcy współczesnych seriali często kreują swoich protagonistów na kanwie antybohatera, by wspomnieć chociaż o słynnym Walterze White'cie (Bryan Cranston) z Breaking Bad, jednak widz za każdym razem potrafi (a przynajmniej powinien) się z nim utożsamić czy chociaż stara się mu kibicować – i to właśnie kuleje u Jessiego najbardziej.
Operator stojący za kamerą siódmego odcinka, Mark Zuelzke, posłużył się ciekawym zabiegiem, by zbudować pozorną harmonię w epizodzie. Czerpiąc ze stylu Wesa Andersona, skoncentrował się na symetrii każdego kadru, z wydarzeniami odbywającymi się w jego centrum. Taki zabieg nie tylko wskazuje na chwilowe wyciszenie akcji – sprawia też, że niemal wszystkie ujęcia wyglądałyby świetnie oprawione w ramkę i zawieszone na ścianie.
Do końca sezonu pozostały jeszcze trzy odcinki. Zagęszczająca się atmosfera wskazuje, że mogą to być trzy najbardziej szalone epizody jakiejkolwiek produkcji od czasu Miasteczka Twin Peaks!