Fatalny slasher. Jeszcze gorszy feministyczny manifest o sile sióstr. 1
Czasami zdarza się, że kino zamiast służyć twórcom do serwowania rozrywki, staje się prywatnym folwarkiem, w którym przemycane są pewnie przemyślenia i ideologie. I nie ma w tym oczywiście nic złego, jednak problem pojawia się, jeśli owy film robi to w sposób żenujący w każdym elemencie filmowego rzemiosła i stara się przekazać daną tezę, jako prawdę objawioną. I właśnie takim dziełem jest najnowsza propozycja Sophii Takal, czyli Czarne święta.
Akcja slashera czerpiącego inspirację z kultowego horroru powstałego w latach siedemdziesiątych o takim samym tytule, rozgrywa się w kampusie studenckim, w przeddzień wyjazdu niemalże wszystkich uczniów do domów na święta Bożego Narodzenia. Kilka dziewczyn z bractwa postanawia zostać nieco dłużej na przyjęciu. Z czasem jedna z nich odkrywa, że niektóre z jej koleżanek znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a inne otrzymują niepokojące prywatne wiadomości od... założyciela uczelni Hawthorne'a.
Na wstępie zaznaczę, że nie mam żadnego problemu z kinem feministycznym. Nie mam problemu również z produkcjami, w których kobieta pokazana jest jako silna postać radząca sobie doskonale z napotykanymi przeciwnościami. Uwielbiam ostatnią odsłonę cyklu "Mad Max" z Charlize Theron, kocham serię "Obcy" oraz Sarę Connor z "Terminatora". Mógłbym oczywiście tak wymieniać jeszcze długo, jednak nie o to tutaj chodzi. Twór filmopodobny zatytułowany Czarne święta jest niczym innym, jak nieudolną próbą wykrzyczenia przez reżyserkę jednego zdania - faceci to świnie, którzy chcą rządzić światem.
Czarne święta to dzieło serwujące ideologię - której według twórczyni nie można podważać za żadne skarby - w sposób subtelny niczym wbijanie kołków rozporowych w betonową ścianę. Z bohaterkami, których zdanie nie może zostać w żaden sposób podważone. Według mnie Sophia Takal robi tym filmem więcej szkody niż pożytku. Czarne święta nie tylko są obrazem poniżającym kobiety oraz mężczyzn. Czarne święta są obrazem poniżającym inteligencję widza, filmem wrzucającym wszystkich do tego samego wora, szufladkującym. Zresztą jest jedna scena, która dobitnie to pokazuje.
Oczywiście ideologia ideologią, ale pozostają też kwestie czysto filmowe. Te niestety także działają na niekorzyść filmu. Czarne święta nie sprawdzają się pod żadnym pozorem, jako rozrywkowe kino grozy. To slasher najgorszej próby z irytującymi, nierzadko podejmującymi głupie decyzje postaciami. Ze scenami mordów tak źle zainscenizowanymi i nakręconymi, że ludzie pałający się amatorsko reżyserią na YouTube i portalach społecznościowych wykazaliby się większą finezją i polotem. To kino nudne, dłużące się pomimo niezbyt długiego metrażu (90 minut). Posiadające jeden z najgorszych finałów, jakie miałem okazję widzieć w ostatnich latach.
Kolejna kwestia, która nie daje o sobie zapomnieć to umiejscowienie akcji filmu w okresie świątecznym. Twórcy wpadli na ten pomysł chyba tylko i wyłącznie, dlatego aby wypuścić do kin horror o wydawać by się mogło tematyce świątecznej. To nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Czarne święta mogłyby rozgrywać się równie dobrze w Wielkanoc lub Dzień Ziemniaka w Biesiekierzy.
Jeśli w taki sposób Hollywood ma zamiar wykorzystywać ruch #MeToo, to niech lepiej na tym poprzestanie. Czarne święta to żenujący twór filmopodobny. Dla mnie czołówka najgorszych produkcji minionej dekady. I tylko Imogen Poots szkoda.
Dno to był by dobry tytuł ? Głupia i bez sensowna fabula ,chyba dla niepełnosprawnych umysłowo ? Ani to straszne ani śmieszne ! Jednym słowem kiszka ;)